"Te święta, które powinny być czasem miłości, radości i rodzinnego ciepła, pozostawiły we mnie uczucie żalu, jakiego dawno nie doświadczyłam. Mój własny syn – mój ukochany chłopiec, którego wychowałam z miłością i z ogromnym poświęceniem – podczas tej wyjątkowej kolacji nie znalazł ani jednego słowa uznania dla moich potraw. Wszystkie jego pochwały kierowały się wyłącznie w stronę dań przygotowanych przez jego żonę".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Jak zwykle bardzo starannie przygotowałam potrawy wigilijne
Rozumiem, że młodzi mają swoje smaki, a żona mojego syna ma prawo się wykazać. Cieszyłam się, widząc, że przyniosła kilka swoich potraw na naszą tradycyjną kolację. Chciałam, by czuła się częścią rodziny, by miała poczucie, że jej wkład jest doceniany. Przyznam, że niektóre z jej dań wyglądały całkiem apetycznie – choć z całym szacunkiem, nie były to klasyczne potrawy wigilijne, które pielęgnujemy w naszej rodzinie od pokoleń.
Ja, jak co roku, włożyłam w przygotowania całe serce. Uszka do barszczu lepiłam ręcznie, godzinami, według przepisu mojej mamy. Karp smażony na złoto był dokładnie taki, jakiego syn lubił od dzieciństwa. Makowiec pachniał wanilią i skórką pomarańczową, a kutię przygotowałam, jak nakazuje tradycja, mieszając mak, miód i bakalie z taką pieczołowitością, by każda łyżka smakowała jak wspomnienie dawnych Wigilii. Jednak żadne z tych dań nie doczekało się choćby słowa uznania.
Canva
Mój syn wychwalał tylko potrawy swojej żony
Zamiast tego mój syn przez całą kolację chwalił żonę, albo że pierożki delikatne, albo że sałatka quinoa jest po prostu mistrzowska, że te babeczki z kremem kokosowym to prawdziwa uczta – tak mówił, nie bacząc, że siedzę tuż obok, że słyszę każde słowo. Moje potrawy były jak duchy – obecne, ale niezauważalne.
Nie chodzi mi o to, by wytykać synowej jej potrawy. Wiem, że każdy ma swoje gusta. Jednak boli mnie, że mój syn – ten, dla którego gotowałam przez lata, który z entuzjazmem jadł moje pierogi, placki i zupy – zapomniał o tym wszystkim w jeden wieczór. Boli mnie, że nie umiał docenić tego, co przygotowałam z myślą o nim i całej rodzinie.
Może ktoś powie, że przesadzam, że to tylko jedzenie, że w Wigilię chodzi o coś więcej. Wiem o tym. Ale to właśnie przez takie drobne gesty, jak słowo uznania, wyraża się wdzięczność, szacunek i miłość.
Po Wigilii nie umiałam spać. Wpatrywałam się w sufit, zastanawiając się, czy to ja coś zrobiłam nie tak, czy może mój syn po prostu zmienił się tak bardzo, że nie pamięta już, co znaczy dom rodzinny i tradycja. Może dzisiejsze młode pokolenie patrzy na święta inaczej. Może nie przywiązują wagi do tego, co gotuje matka.
Nie chcę robić z tego dramatu, ale czuję, że coś we mnie pękło. Święta zawsze były dla mnie czasem, kiedy cała rodzina zasiada razem, dzieląc się opłatkiem i ciepłem. Tymczasem w tym roku poczułam się, jakbym była tylko kucharką w tle, której wysiłek nikogo nie obchodzi.
Z poważaniem, Maryla