"Co roku przeżywam to samo: sterta obowiązków, zero wsparcia, a potem jeszcze uwagi, że "wszystko nie jest takie jak dawniej". Mam dość! W tym roku powiedziałam wprost: albo wszyscy włączają się w przygotowania, albo Wigilia u nas się nie odbędzie. Nagle okazało się, że każdy jednak może coś zrobić. Święta nie są po to, by ktoś padał z wycieńczenia, a reszta zbierała laury. Koniec z tym".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Przez lata zapomnieli, co to wspólne święta
Gdybym miała wskazać moment, kiedy wszystko się zaczęło, pewnie byłoby to zaraz po ślubie. Mój mąż, Dawid, zawsze powtarzał, że Wigilia w domu rodzinnym to świętość. Zgodziłam się, że będziemy ją organizować u nas – na początku nawet mi to pasowało. Ale z roku na rok coraz bardziej zaczynało to przypominać robotę na trzy etaty.
Dawid mówił:
Przecież ty wszystko ogarniesz najlepiej, Ewelina.
Brzmi jak komplement, prawda? Szkoda tylko, że w rzeczywistości oznaczało to, że cała odpowiedzialność spadała na mnie. A reszta?
Dzieci są za małe.
Teściowie to już starsi ludzie
a Dawid, jak zwykle,
...ma jeszcze coś ważnego do zrobienia.
I nagle zostaję sama z listą zakupów, planem sprzątania i gotowaniem dla dziesięciu osób.
canva.com
Kiedy wszystko na twojej głowie, święta tracą sens
Piątek przed Wigilią. W domu wrze, ale tylko w mojej kuchni. Pichcę bigos, lepię pierogi, obieram ziemniaki na sałatkę. Dawid siedzi na kanapie i tłumaczy, że "trochę późno już na zakupy", a przecież sam obiecał pojechać po świeże ryby. No trudno, pojedzie jutro, ja przecież jakoś znajdę czas na wszystko inne.
Kiedy spytałam córkę, czy mogłaby mi pomóc przy ubieraniu choinki, rzuciła tylko:
Oj, mamo, to takie nudne! Lepiej zrób to sama, przecież ci dobrze idzie.
Teściowa, zamiast zapytać, czy mi coś pomóc, stwierdziła:
Ciesz się, Ewelinka, że masz tak piękną rodzinę. Przecież święta to czas radości.
Nie, to nie jest czas radości, gdy ktoś wciąż zmywa, sprząta, gotuje i jeszcze wysłuchuje, że coś jest nie tak. W zeszłym roku usłyszałam od mojego szwagra:
Fajny barszcz, ale taki jakiś mało wyrazisty.
Naprawdę miałam ochotę rzucić talerz na stół.
canva,com
Każdy zasługuje na spokojne święta
W tym roku podjęłam decyzję. Koniec. Żadnego gotowania dla dziesięciu osób, żadnego mycia okien przed świętami. Powiedziałam wprost: jeśli nie znajdą się chętni do pomocy, nie organizuję Wigilii. I wiecie co? Nagle okazało się, że wszyscy mogą coś zrobić.
Teściowa zadeklarowała, że upiecze makowiec, chociaż wcześniej nigdy nie miała na to czasu. Dawid sam zaproponował, że zrobi zakupy, choć wcześniej "nie znał się na cenach". A dzieci, o dziwo, zajęły się ubieraniem choinki.
Nie było łatwo. Na początku pojawiły się głosy oburzenia: "Jak to, nie chcesz zrobić Wigilii? To przecież twoja rola!". Ale nie ustąpiłam. Wiedziałam, że jeśli teraz się złamię, już zawsze będę tą, która robi wszystko sama.
Teraz czuję ulgę. Pierwszy raz od lat nie boję się Wigilii. Wiem, że nie wszystko będzie idealne – pewnie ciasto teściowej trochę się przypali, a barszcz Dawida okaże się za słony. Ale przynajmniej nikt nie będzie siedział z założonymi rękami, kiedy ja padam na twarz ze zmęczenia.
Naprawdę wierzę, że święta powinny być wspólne. Nie chodzi o to, żeby wszystko było perfekcyjne, ale żeby każdy czuł się potrzebny i zaangażowany. To, co wydarzyło się w tym roku, nauczyło mnie, że rodzina to nie tylko miejsce, gdzie się żyje, ale też zespół, który działa razem. I tego trzymam się od teraz.
Ewelina