"Przez cały sierpień przedszkole było zamknięte, musiałam jakoś sobie poradzić z moim synem. Wykorzystałam większość urlopu, a później zabierałam go do pracy, bo nic innego nie mogłam zrobić. Ale teraz musiałam już wrócić do pracy na normalnych zasadach. Mały powinien być w przedszkolu, a nas z niego wyproszono tylko dlatego, że zakaszlnął".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Zawiodłam się
Tak, jak zawsze wychwalałam pod niebiosa to nasze przedszkole, tak teraz się na nim zawiodłam. Przez cały sierpień było zamknięte, ale to akurat rozumiem. Każdy potrzebuje chwili wytchnienia od pracy. Ja jednak wtedy co roku muszę wykorzystywać resztę urlopu, bo nie mam co zrobić z synem. Sam w domu mi jeszcze nie zostanie, za mały. A nie mam kogo prosić o pomoc.
Dlatego kiedy przyszedł wrzesień, to my w podskokach to tego przedszkola biegliśmy. No i pierwszy dzień był ok, ale drugiego dnia już zaczęły się przygody. Do grupy syna dołączył pewien chłopiec, który powiedział swojej mamie, że mój syn przez cały dzień kaszlał.
Rano już miałam pogawędkę
Kiedy przyszliśmy do przedszkola we wtorek, nauczycielka zwróciła mi uwagę i powiedziała, że lepiej będzie, jeśli nie będę przyprowadzała syna do przedszkola, aż nie przestanie kaszleć. Zapytałam, czy nie pamięta, że on ma przecież astmę i nie przestanie kaszleć, bo zawsze jesienią i wiosną mu się pogarsza.
Nauczycielka jednak odparła, że muszę donieść zaświadczenie od lekarza, które ona będzie mogła w razie konieczności pokazać stroskanej mamie i tym samym udowodnić jej, że mój syn nie zaraża.
Wcześniej zaświadczenie nie było potrzebne
No dobrze, ale jakoś wcześniej to zaświadczenie nie było potrzebne. Ja oczywiście je załatwię, ale to się wiąże z wizytą u specjalisty, do którego najbliższy termin (i to prywatnie) jest za dwa miesiące. Nie wiem, co ja mam zrobić z synem do tego czasu. Przecież muszę chodzić do pracy.
Pani powiedziała mi, że wcześniej nie musiałam dostarczać dokumentów, bo nikt się nie czepiał, ale trafiła się wyjątkowo oporna w tłumaczeniu pani i nie chce odpuścić. Ja to rozumiem. Rozumiem podejście nauczycielki, która musi przecież dbać o dobro dzieciaków, a mi na słowo też niekoniecznie musi wierzyć. Postanowiłam, że spróbuję sama pogadać z tą mamą. Może przemówię jej jakoś do rozsądku. Mam nadzieję, że ma w sobie tyle empatii, żeby zrozumieć sytuację, w jakiej się przez nią znalazłam. Nie mam wsparcia w opiece nad synem. Ze wszystkim muszę radzić sobie sama.