"Po prostu wycofywał się do swojej skorupy i tam siedział, dopóki mu nie przeszło. Nie umiał poradzić sobie z emocjami (luka w wychowaniu niestety...), więc zamykał się w sobie i czekał, traktując mnie jak powietrze. Ze wszystkimi gadał normalnie, przy mnie też rozmawiał z innymi, ale ja byłam przezroczysta. Możecie sobie wyobrazić, jak się wtedy czułam. Ale w końcu znalazłam na to sposób. Lepiej póżno niż wcale".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Mąż zawsze miał tendencję do cichych dni
Ciche dni to od początku była najsłabsza część naszego 20-letniego małżeństwa. I to taka, której zupełnie się nie spodziewałam... Szczerze tego nie znosiłam. Ale mojemu mężowi było wygodnie się nie odzywać, bo nie wymagało od niego żadnego zaangażowania.
Po prostu wycofywał się do swojej skorupy i tam siedział, dopóki mu nie przeszło. Nie umiał poradzić sobie z emocjami (luka w wychowaniu niestety...), więc zamykał się w sobie i czekał, traktując mnie jak powietrze. Ze wszystkimi gadał normalnie, przy mnie też rozmawiał z innymi, ale ja byłam przezroczysta. Możecie sobie wyobrazić, jak się wtedy czułam.
Obiad mógł sobie stać na stole, aż pleśń wchodziła. Nie zjadł, nie widział, całkowite ignorowanie mnie i wszystkiego, co ja zrobiłam. Zazwyczaj trwało to kilka dni...
Zawsze ja odzywałam się pierwsza, aż w końcu powiedziałam "dość"
Za każdym razem podczas jego cichych dni to ja nie wytrzymywałam i wyciągałam rękę pierwsza. Czasami po dwa, trzy razy, zanim raczył się odezwać. Strasznie mnie irytowało coś takiego, bo jestem osobą, która problemy rozwiązuje od razu, a nie odkłada. Dla mnie ta obojętność i traktowanie jak powietrze były gorsze niż nienawiść. Atmosfera była tak gęsta, że siekierę można było zawiesić.
Ktoś musiał się poświęcić i schować swoją dumę do kieszeni, prawda? Tylko czemu zawsze i tylko ja? Miałam wrażenie, że mi jedynej zależy na naszym małżeństwie, a on ma to całkowicie gdzieś. Daleko w hierarchii wartości za własnym "ja". Gdy mieliśmy już dzieci, nic się w tym względzie nie zmieniło. To trwało przez prawie 20 lat. I naprawdę, nie udało mi się do tego przyzwyczaić...
Aż w końcu znienacka on zrobił mi aferę o taki drobiazg, że nie wytrzymałam... Bo schowałam rano masło do lodówki i zapomniałam wyjąć po południu. A on akurat chciał kanapki zrobić! I o to nie odzywał się jeden dzień, drugi, potem trzeci...
Dałam mężowi wybór: albo własne ego, albo małżeństwo i rodzina
Powiedziałam: koniec z wyciąganiem ręki. Przecież to jakiś absurd! Jak on się nie stara i czepia o byle co, to nie ma sensu taki "związek". On robi to wciąż o 20 lat, o rzeczy różnej wagi, ale może w końcu powinnam zmądrzeć...
Wkurzyłam się strasznie, jak może przez coś tak błahego się nie odzywać...!!! On milczał, ja czekałam. Milczał 3 tygodnie. Ja przez ten czas dosłownie przeszłam przez żałobę - nadzieję, złość, utratę tej nadziei, pożegnanie. Myślałam, że po paru dniach mu przejdzie, a on nic. Straciłam wszystkie złudzenia.
Ale w końcu o coś musiał zapytać, bo zbliżała się wizyta jego mamy... i odwrócił kota ogonem, że to przecież ja się nie odzywam tyle czasu, a on czeka! Zaczął się tłumaczyć... Pogodziliśmy się, ale pod jednym warunkiem - usłyszał, że jeszcze jeden taki numer z milczeniem i to koniec. Z pełną powagą - spakuję walizki i wyjadę z synami, mam dokąd. NIGDY WIĘCEJ nie będę czegoś takiego tolerować.
Albo jesteśmy dorośli i rozmawiamy bez fochów, rozwiązujemy niedopowiedzenia i problemy, albo bierzemy rozwód. O dziwo, pomogło. Od tamtej pory skończyły się ciche dni i nagle się okazuje, że jednak da się otworzyć buzię jeszcze tego samego dnia i powiedzieć, co mu się nie podoba, przegadać to i zachowywać jak dorosły człowiek.
Odpukać, od bodajże 5 lat się nie powtórzyło... Ale te 3 tygodnie kosztowały mnie dużo zaufania... Może i nie było mądre to czekanie, ale pokazało mi, że człowiek stosujący ciche dni wciąż będzie tak robił, dopóki ma na to przyzwolenie. Póki nie postawisz go pod ścianą, i to z pełną konsekwencją.
Jeśli choć jednej osobie moja historia pomoże, to dobrze. Powodzenia!
Anonim