"W każdej rodzinie znajdzie się 'złote dziecko' – to, które jest najmądrzejsze, najbiedniejsze, najbardziej potrzebujące i absolutnie nic nie może zrobić samo. W mojej rodzinie tym wyjątkowym egzemplarzem był mój szwagier, czyli najmłodszy syn teściowej. A skoro on miał być otaczany opieką, to dla reszty… cóż, pozostało czekanie na cud".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Ale on ma trudniej"
Kiedy wychodziłam za mąż, nie miałam pojęcia, że w pakiecie dostaję teściową, która postawi sobie za życiowy cel dbanie o swojego najmłodszego synka bardziej niż o własne zdrowie. W sumie mogłoby mi to nie przeszkadzać, gdyby nie fakt, że jej opiekuńczość oznaczała, że reszta rodziny musiała sobie radzić sama – bo przecież ona "musi pomóc temu biednemu chłopcu".
Oczywiście "biedny chłopiec" miał już dawno trzydziestkę na karku, ale według mojej teściowej życie go "nie oszczędzało" – chociaż tak właściwie nie wiadomo, co go tak strasznie doświadczyło, skoro nigdy nie pracował dłużej niż kilka miesięcy i zawsze ktoś go utrzymywał.
Za każdym razem, gdy ktoś w rodzinie miał czelność zasugerować, że może czas, żeby ten dorosły mężczyzna wziął się w garść, teściowa rzucała dramatycznym tonem:
Ale on ma trudniej!
Czym konkretnie miał trudniej? Tego nigdy nie wyjaśniła.
canva.com
"Mamo, a gdzie moje pieniądze..."
Prawdziwa komedia zaczęła się, gdy z mężem postanowiliśmy kupić własne mieszkanie. Teściowa obiecywała, że trochę nam pomoże, bo przecież "wszystkim dzieciom pomaga po równo". Problem w tym, że równowaga w jej rozumieniu oznaczała, że najpierw całą gotówkę przelewa się na konto najmłodszego syna, a potem, jak coś zostanie, to może inni coś dostaną.
No i zgadnijcie, co zostało dla nas? Dokładnie nic.
No bo on miał długi, biedaczek... A wy przecież sobie poradzicie!
– tłumaczyła się, jakby spłacenie jego zaległości w banku było świętym obowiązkiem całej rodziny.
"Poradzicie sobie, jesteście tacy zaradni..."
Nie muszę chyba mówić, że nasza przeprowadzka wyglądała… dość skromnie. Wynajęliśmy mieszkanie, w którym jedynym meblem przez pierwsze tygodnie było dmuchane łóżko i plastikowy stolik. Ale przecież "jesteśmy zaradni"!
W tym samym czasie najmłodszy syn teściowej wprowadzał się do świeżo wyremontowanego mieszkania, które – zgadnijcie – opłaciła mama.
Bo to dla niego nowy start
– wyjaśniła z dumą.
A my? No cóż, skoro nie byliśmy jej "biednym synkiem", to najwyraźniej mogliśmy obejść się bez nowego startu.
Canva
"Nie rozumiem, dlaczego jesteście tacy niewdzięczni"
Kiedy po jakimś czasie teściowa zapytała, dlaczego tak rzadko ją odwiedzamy, mąż w końcu powiedział jej, że nie jest nam miło patrzeć, jak wszystko, co miało być "dla dzieci", trafia do jednego dziecka.
Nie rozumiem, dlaczego jesteście tacy niewdzięczni. Przecież to rodzina, trzeba sobie pomagać!
– oburzyła się.
Tak, tylko że w tej rodzinie pomagała zawsze w jedną stronę.
Po latach nauczyłam się już nie czekać na żadne "wyrównanie szans", bo wiem, że to się nigdy nie wydarzy. Teściowa do końca świata będzie tłumaczyć, że "najmłodszy ma trudniej", a my? My naprawdę daliśmy sobie radę – tak jak od początku twierdziła.
Tylko że nie dzięki niej.
Katarzyna