"Myślałam, że po kilku latach małżeństwa nic mnie już nie zaskoczy. Ale jak widać, byłam w błędzie. Mój mąż, zamiast zabrać mnie na romantyczną kolację walentynkową, postanowił świętować ten dzień z… własną matką! I nie, to nie jest żart".
Wychodząc, rzucił mi jeszcze z uśmiechem: "Wiesz, mama to moja pierwsza miłość". No cóż, przynajmniej wiem, na którym miejscu w kolejce jestem. Może następnym razem zaprosi ją na naszą rocznicę ślubu?
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Mam dla ciebie niespodziankę… ale właściwie to dla mamy"
Wszystko zaczęło się kilka dni przed Walentynkami, kiedy zapytałam męża, czy ma jakieś plany. Uśmiechnął się tajemniczo i powiedział: "Tak, ale to niespodzianka!"
Oczywiście, jak każda normalna kobieta, ucieszyłam się. Wyobrażałam sobie romantyczną kolację, może kino, może chociaż kwiaty i wieczór tylko dla nas. No i wiecie co? Okazało się, że niespodzianka rzeczywiście była – ale dla mojej teściowej.
W Walentynki, gdy szykowałam się na wyjście, mąż nagle oznajmił: "Kochanie, idę na kolację z mamą".
Patrzę na niego i czekam, aż się zaśmieje i powie, że żartuje. Ale nie. On mówi to całkowicie poważnie. Dodał z rozczuleniem"
Bo wiesz, mama to moja pierwsza miłość.
I wtedy dotarło do mnie, że to naprawdę się dzieje.
Kiedy powiedziałam o tym mojej koleżance, ta niemal wypluła kawę:
Czyli co, ty siedzisz sama w domu, a on zabiera mamusię na romantyczną kolację? Następnym razem może kup jej jeszcze bieliznę w prezencie!
Canva.com
Ja mogę sobie zrobić kanapki
Mąż wyszedł, a ja zostałam w domu jak jakieś zbędne tło dla jego relacji z mamusią. Oczywiście, nie chodzi mi o to, że nie wolno kochać swojej matki. Ale chyba jest jakaś granica między normalną relacją a traktowaniem żony jak trzecie koło u wozu.
Co było najgorsze? To, że wcale nie widział w tym nic dziwnego. Kiedy wrócił do domu, usiadł na kanapie i zapytał beztrosko: "No i co, miałaś fajny wieczór?"
Aha. Świetny. Siedziałam sama, oglądając serial, który i tak mnie nie interesował, podczas gdy on podawał teściowej krzesło w drogiej restauracji.
Moja sąsiadka, gdy jej o tym powiedziałam, podsumowała to krótko:
Mój mąż czasem robi głupie rzeczy, ale przynajmniej nie każe mi dzielić się Walentynkami z teściową. Może następnym razem kup jej jeszcze pierścionek?
Teściowa jest ważna, ale ja chyba też?
Nie mam nic przeciwko temu, żeby mężczyzna szanował i kochał swoją mamę. Naprawdę! Ale chyba są pewne granice. Kiedy ktoś zaczyna traktować własną żonę jak zbędny element, a matkę jak najważniejszą kobietę w swoim życiu – to coś tu jest bardzo nie tak.
Ciekawe, co by powiedział, gdybym to ja oznajmiła mu, że zamiast z nim, idę świętować Walentynki z tatą, bo to moja pierwsza męska miłość.
Moja kuzynka rzuciła świetną ripostę:
Następnym razem weź sobie na kolację walentynkową sąsiada. Jak mąż zapyta, powiedz mu, że "przecież znacie się od lat, to jak rodzina".
canva.com
To może rocznica ślubu w trójkącie
Zaczynam się zastanawiać, co będzie następne. Może na naszą rocznicę ślubu też zaprosi mamę, bo przecież "to dzięki niej w ogóle istnieje"? Może na moje urodziny kupi prezent dla niej, bo "jest najważniejszą kobietą w jego życiu"?
Tak czy inaczej, wiem jedno – następnym razem w Walentynki idę sama na kolację. I jeśli ktoś mnie zapyta, dlaczego jestem sama, powiem tylko:
Bo mój mąż jest na randce z inną kobietą. Na szczęście, to tylko jego mama.
Agnieszka