"Wyobraźcie sobie, że przygotowujecie coś wyjątkowego dla ukochanej osoby – dekoracje, pyszna kolacja, romantyczny wieczór. Czekacie na reakcję, uśmiech, może chociaż zwykłe "dziękuję". A zamiast tego słyszycie: "Po co to wszystko? To święto dla nastolatków, nie dla poważnych ludzi".
Tak właśnie wyglądały moje Walentynki – pełne serduszek, świec i… totalnego braku entuzjazmu mojego męża. Bo przecież miłość po ślubie już się nie liczy, prawda?
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Walentynki to komercyjny kicz
Zawsze lubiłam Walentynki. Nie chodziło o jakieś wielkie gesty, ale o ten jeden dzień w roku, kiedy można na chwilę się zatrzymać, zrobić coś miłego i przypomnieć sobie, że warto się starać. No i w tym roku postanowiłam przygotować coś specjalnego.
Kupiłam świece, zrobiłam jego ulubioną kolację, udekorowałam mieszkanie, nawet włączyłam romantyczną muzykę. Wszystko było gotowe, aż w końcu wszedł on – mój mąż, człowiek, który najwyraźniej pomylił Walentynki z egzaminem z logiki. Patrząc na mnie jak na wariatkę, zapytał:
Po co to wszystko? Przecież to święto jest dla nastolatków.
Przyznam, że chwilę mi zajęło, żeby przetrawić to, co właśnie usłyszałam.
Moja przyjaciółka, której opowiedziałam o tej sytuacji, tylko westchnęła:
Czyli jak trzeba świętować jego urodziny, to jest w porządku, ale jak ty chcesz jednego romantycznego wieczoru w roku, to już "komercyjny kicz"? Facetom to się naprawdę nie da dogodzić.
canva.com
Miłość ma termin ważności
Nie wiem, kiedy dokładnie romantyzm w moim małżeństwie zniknął, ale ewidentnie mój mąż uznał, że po kilku latach bycia razem już nie trzeba się starać. Kiedyś potrafił wysyłać mi wiadomości bez okazji, pamiętał o drobnych gestach, a teraz? Teraz Walentynki są "przereklamowane", "dziecinne" i w ogóle "co to za pomysł, żeby świętować miłość jednego dnia w roku?".
To zabawne, bo jakoś nigdy nie powiedział, że Dzień Mężczyzny, jego imieniny czy urodziny są "niepotrzebnym świętem". Jak trzeba świętować coś, co go dotyczy, to oczywiście, że ma sens. Ale jak chodzi o mnie? Nagle głębokie filozoficzne przemyślenia na temat "prawdziwej miłości, której nie mierzy się datami".
Moja sąsiadka, która z mężem jest 30 lat, powiedziała mi kiedyś:
Mężczyzna, który mówi, że Walentynki to kicz, to ten sam, który potem się dziwi, że żona przestaje go całować na dzień dobry.
"Ale przecież wiesz, że cię kocham"
Oczywiście, jak zaczęłam temat, to usłyszałam klasyczne "Ale przecież wiesz, że cię kocham, po co ci ten cały teatrzyk?".
No jasne, wiem. Ale miło by było, gdyby czasem to jakoś okazał, a nie tylko zakładał, że skoro kiedyś powiedział "kocham cię", to wystarczy do końca życia i nie trzeba już o tym przypominać.
Ciekawa jestem, czy gdybym któregoś dnia przestała gotować obiady, powiedziałby "Ale przecież wiesz, że cię nakarmię, nie muszę tego okazywać jedzeniem".
Moja kuzynka, która też przerabiała podobne teksty w swoim małżeństwie, powiedziała coś, co naprawdę mnie rozbawiło:
Poczekaj, aż będzie chciał zjeść coś wyjątkowego. Powiedz mu, że specjalne kolacje to kicz dla nastolatków i niech sobie zrobi kanapkę.
canva.com
Chyba ja też przestanę się starać
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej zaczynam się zastanawiać – skoro Walentynki to kicz, to może inne rzeczy też są zbędne? Może Dzień Mężczyzny to też tylko "formalność"? Może rocznice to też "dziecinada"?
A może po prostu przestanę się starać tak jak on? Zobaczymy, jak długo mu się spodoba życie bez romantyzmu.
A póki co, zamierzam sama świętować Walentynki. Włączę film, zamówię coś pysznego i przypomnę sobie, że miłość do siebie samej też się liczy. A jeśli mąż zapyta, co robię, to powiem mu:
Świętuję Walentynki jak nastolatka. W końcu wolę to niż smutne małżeństwo bez romantyzmu.
Justyna