"Wychodzi na to, że wzięłam ślub nie tylko z mężem, ale i z całym pakietem teściów, a w bonusie dostałam etat opiekunki bez wynagrodzenia. Mój ukochany stwierdził ostatnio, że powinnam 'pomagać jego rodzicom, bo taka jest naturalna rola synowej'. Naturalna według kogo - bo chyba nie według mnie".
Nie mam nic przeciwko rodzinie, ale kiedy zaczęłam się zastanawiać, dlaczego to właśnie JA mam być odpowiedzialna za jego rodziców, to nie znalazłam ani jednego sensownego powodu. No, poza tym, że mój mąż najwyraźniej żyje w alternatywnej rzeczywistości.
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"No przecież to normalne"
Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie. Teściowa potrzebowała pomocy w urzędzie. Oczywiście, zgodziłam się bez problemu. Potem pojawiła się kolejna sprawa – "skoro i tak jestem w okolicy", mogłabym zrobić im zakupy. A później już poszło lawinowo. Zawiezienie do lekarza, posprzątanie mieszkania, ugotowanie "czegoś domowego, bo mamie ostatnio brakuje apetytu". W pewnym momencie poczułam się jak pracownik społeczny przydzielony do tej rodziny z urzędu.
Kiedy poruszyłam temat w domu, usłyszałam od męża coś, co kompletnie zwaliło mnie z nóg. Stwierdził, że "przecież to normalne, że synowa dba o teściów". Normalne? W którym stuleciu?
Moja przyjaciółka Marta, która zna mojego męża i jego rodzinę, skomentowała to krótko:
Kochana, jak zaczniesz im jeszcze prasować koszule, to szykuj się na to, że niedługo dostaniesz grafik opieki i klucz do ich mieszkania. A twój mąż nawet się nie zorientuje, że coś jest nie tak.
canva.com
Teściowa ma syna, ale opiekunką musi być synowa
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden drobny szczegół – mój mąż ma brata. I to nie byle jakiego, tylko takiego, który mieszka kilka ulic dalej i jakoś nie jest angażowany w "naturalne obowiązki rodzinne". Nikt od niego nie oczekuje, że będzie codziennie dzwonił, robił zakupy i odbierał recepty. Jego życie toczy się dalej bez zakłóceń, a ja, jako synowa, dostałam w spadku pełen pakiet zobowiązań.
Kiedy zapytałam męża, dlaczego jego brat nie może się bardziej zaangażować, usłyszałam klasyczne "No wiesz, on ma dużo pracy". Tak, bo oczywiście JA to się obijam, a moim głównym zajęciem jest czekanie na kolejne zadania od teściowej.
Moja sąsiadka, pani Jadzia, która jest po siedemdziesiątce i niejedno w życiu widziała, podsumowała to najlepiej:
Mężczyźni to mają wygodnie! Jakby się świat walił, to i tak zawsze jakaś kobieta znajdzie się pod ręką, żeby wszystko ogarnąć. A oni? Oni się akurat zmęczyli.
"Kochanie, ale przecież to dla rodziny"
Za każdym razem, gdy próbuję zwrócić uwagę na to, że ja też mam swoje życie i nie mogę być na każde zawołanie, słyszę od męża to samo: "Ale przecież to rodzina". A rodzina to, jak wiadomo, magiczne słowo, którym można usprawiedliwić wszystko – od drobnych przysług po pełnoetatowe zajmowanie się czyimiś rodzicami.
Nie zrozumcie mnie źle. Lubię swoich teściów, nie mam problemu z pomaganiem im OD CZASU DO CZASU. Ale gdy to "od czasu do czasu" zaczyna oznaczać "regularnie, bo przecież jesteś synową", to już coś tu mocno nie gra.
Canva
Granice istnieją – czas je postawić
Ostatnio stwierdziłam, że koniec tego dobrego. Oznajmiłam mężowi, że skoro jego rodzice wymagają takiego zaangażowania, to może pora podzielić obowiązki. I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, okazało się, że niektóre rzeczy "mogą jednak załatwić sami" albo że "może jego brat się tym zajmie".
No proszę, jednak świat się nie zawalił! Może jednak "naturalna rola synowej" to tylko wygodna wymówka dla tych, którzy nie chcą się sami wysilić?
Izabela