"Wydawało mi się, że zaproszenie na ślub to oznaka sympatii, chęci wspólnego świętowania i dobrej zabawy. Najwyraźniej się myliłam. Okazuje się, że dla niektórych to raczej inwestycja, która musi się zwrócić. Moja przyjaciółka bez cienia żenady oznajmiła mi, że oczekuje "prezentu adekwatnego do kosztu talerzyka". Nie wiem, kiedy przeszłyśmy od przyjaźni do relacji usługowej, ale chyba powinnam poprosić o cennik na przyszłość".
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Prezent powinien pokryć koszt twojego miejsca"
Kiedy dostałam zaproszenie na ślub, naprawdę się ucieszyłam. Znamy się od lat, przeżyłyśmy razem wiele i chciałam po prostu być tam dla niej w tym ważnym dniu. Planowałam kupić ładny, przemyślany prezent – coś, co sprawi im radość, a nie będzie sztampowym zestawem kieliszków do wina.
Tyle że zanim zdążyłam coś wymyślić, dostałam wiadomość, która skutecznie ostudziła mój entuzjazm. Przyjaciółka napisała coś w stylu:
Hej, jakbyś się zastanawiała nad prezentem, to pamiętaj, że koszt talerzyka to około X, więc dobrze byłoby, gdyby prezent był w tej wartości.
Usiadłam i przeczytałam to drugi raz, bo byłam pewna, że coś źle zrozumiałam. Ale nie. To było dokładnie to, co myślałam.
canva.com
Zaproszenie czy faktura
Nie wiem, może jestem dziwna, ale zawsze wydawało mi się, że zapraszając kogoś na swój ślub, robisz to, bo chcesz dzielić z nim radość, a nie dlatego, żeby wyszedł ci bilans finansowy. Okazuje się jednak, że dla niektórych gość weselny to nie bliska osoba, ale chodzący bankomat, który powinien pokryć koszt swojego istnienia na imprezie.
Kiedy powiedziałam o tym mojej koleżance z pracy, ta aż się zakrztusiła kawą.
No to może niech ci jeszcze wyśle menu do wyboru, żebyś wiedziała, czy masz zapłacić za kaczkę, czy za pierś z kurczaka? Skoro już bawi się w wycenianie gości, to może pójdźmy na całość!
Wesele czy impreza biletowana
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że przecież nie poszłabym na wesele z pustymi rękami. Ale teraz, zamiast wybierać prezent z serca, miałam przed oczami przeliczniki, tabelki i fakt, że najwidoczniej nie chodziło tu o mnie jako osobę, tylko o moją "wartość talerzykową".
Znajomy skomentował to tak:
To nie wesele, to wydarzenie z przymusowym wstępem. Ciekawe, czy jak ktoś nie dopłaci do swojego talerza, to dostanie mniejsze porcje albo gorszy stolik.
Canva
Czyli przyjaźń też ma swój koszt
Przez chwilę zastanawiałam się, czy to ja mam staroświeckie podejście, czy faktycznie coś tu nie gra. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej mam wrażenie, że jeśli muszę płacić za nasze relacje, to może one wcale nie są tak wartościowe, jak mi się wydawało.
Nie mam problemu z dawaniem prezentów, z dzieleniem radości, nawet z wydaniem większej kwoty na wyjątkową okazję. Ale mam ogromny problem z tym, że ktoś traktuje mnie jak klienta na swoim własnym ślubie.
Gabriela