"Wszystko zaczyna się niewinnie. 'A może daj sól do zupy?' albo 'A czemu ten sweter jest taki cienki? Przecież dziecko się przeziębi!'. Na początku myślisz, że to tylko troska, ale potem te 'rady' zamieniają się w niekończącą się listę rzeczy, które robisz źle. Mam wrażenie, że teściowe mają jakieś specjalne szkolenie z krytykowania synowych. Bo moja ewidentnie skończyła je z wyróżnieniem".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Zupa za mało słona, dzieci za lekko ubrane
Ostatnio teściowa odwiedziła nas na niedzielnym obiedzie. Zrobiłam swoją popisową zupę pomidorową, z przepisu, który zawsze zbiera pochwały. Ale nie od niej. Po pierwszej łyżce usłyszałam:
No, no... ciekawy smak. Ale wiesz, ja zawsze daję jeszcze trochę cukru, bo wtedy nie jest taka kwaśna.
Cukru?! W zupie pomidorowej?!
Nie minęła godzina, a jej uwagi przeniosły się na dzieci.
A czemu ma na sobie tylko bluzę? W moich czasach to się dzieci ubierało cieplej. Na cebulkę!
– stwierdziła, patrząc na mojego syna, który właśnie biegał po domu w dresie i skarpetkach. Próbowałam tłumaczyć, że w mieszkaniu mamy 22 stopnie i naprawdę nie ma potrzeby, żeby zakładał czapkę, ale teściowa tylko pokręciła głową z miną pełną niedowierzania.
"To dla twojego dobra"
Najgorsze jest to, że ona zawsze kończy swoje uwagi zdaniem:
Ale ja to mówię dla twojego dobra.
Dla mojego dobra? Dla mojego dobra byłoby, gdyby raz po prostu powiedziała: "Dobra robota, synowa". Ale nie, zawsze znajdzie się coś, co można "poprawić". Nawet jeśli zrobię wszystko idealnie, to i tak usłyszę: "No, całkiem nieźle. Ale wiesz, ja kiedyś robiłam to trochę inaczej".
Mój mąż, oczywiście, nic nie widzi. "Ona po prostu chce pomóc" – mówi, kiedy opowiadam mu o kolejnym dniu pełnym "dobrych rad". Pomóc? Może zamiast pomagać, mogłaby po prostu cieszyć się życiem i dać mi odetchnąć? Albo, nie wiem, kupić sobie hobby, które nie obejmuje mojego życia?
"Dziecko musi jeść"
Hitem był ostatni weekend, kiedy teściowa próbowała przekonać mnie, że mój młodszy syn jest "za chudy" i powinnam go "dokarmiać" tłustymi sosami.
Dziecko musi jeść, bo inaczej nie urośnie!
– usłyszałam, kiedy podałam mu na obiad makaron z warzywami. Makaron z warzywami, serio. To nie była woda z powietrzem, tylko pełnowartościowy posiłek, który mój syn uwielbia. Ale nie, według niej powinien zjeść schabowego i ziemniaki z toną masła.
W moich czasach dzieci jadły wszystko i nikt nie narzekał!
– dodała, patrząc na mnie, jakbym robiła coś strasznego. W jej czasach? W jej czasach też nie było internetu i nikt nie wiedział, że tłuszcze trans to zło! Ale jak jej to powiedzieć, żeby nie wywołać rodzinnej wojny?
Czy teściowe naprawdę wiedzą wszystko lepiej?
Zaczynam się zastanawiać, czy problem leży we mnie, czy może to po prostu standardowe zachowanie teściowych. Moja przyjaciółka Anka mówi, że jej teściowa to samo:
Ona ciągle komentuje, że moje dzieci za mało piją mleka. Jakby od mleka miały dostać supermoce!
Może teściowe naprawdę mają w sobie jakiś wbudowany mechanizm, który każe im poprawiać wszystko, co robią młodsze pokolenia?
Z drugiej strony, moja mama też czasem rzuci jakąś uwagę, ale szybko potrafi powiedzieć: "Ale wiesz co, masz rację". Czy to naprawdę takie trudne?
Na razie próbuję wszystkiego: zmieniam temat, odwracam uwagę, a czasem po prostu uśmiecham się i milczę, żeby nie wywołać konfliktu. Ale czy tak to ma wyglądać? Czy nie mogę po prostu powiedzieć:
Dziękuję za radę, ale poradzę sobie sama.
Pewnie mogę, tylko boję się, że skończy się to obrażonym telefonem do mojego męża: "Twoja żona jest niewdzięczna!".
Czasem myślę, że jedynym rozwiązaniem jest zdobycie jakiegoś dyplomu z gotowania i wychowania dzieci, żeby teściowa miała na to papier. Ale wtedy pewnie usłyszałabym: "No dobrze, ale doświadczenia jeszcze ci brakuje". I wracamy do punktu wyjścia.
Karolina