"Odkąd mój brat ma dzieci, jestem w naszej rodzinie niemal niewidzialna. To nie ja dostaję najwięcej uwagi na święta, to nie o mnie mama opowiada wszystkim znajomym, i to nie mnie tata pyta, jak mi mija dzień. 'Bo wiesz, oni mają dzieci, to jednak inaczej' – powtarzają rodzice. Czyli brak potomstwa automatycznie sprawia, że spadam na dalszy plan".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Brat – bohater rodziny, ja – statysta
Nie zrozumcie mnie źle – uwielbiam moje siostrzenice. Są urocze, słodkie, a ich dziecięce "ciociu, a pobawimy się?" za każdym razem rozpuszcza moje serce. Ale to, co dzieje się w naszej rodzinie od momentu ich narodzin, to jakiś emocjonalny rollercoaster. Nagle mój brat i jego żona stali się królewską parą, a ich dzieci – książętami tronu. A ja? Ja jestem gdzieś tam w tle.
Każde święta wyglądają tak samo: rodzice są całkowicie pochłonięci rozmowami o dzieciach.
Zosia powiedziała pierwsze słowo!
albo
Olek nauczył się jeździć na rowerze!
– to temat każdego obiadu. A moje "dostałam awans w pracy" albo "byłam na super ciekawej wystawie" ginie w ogólnym zachwycie nad tym, że mały Olek umie samodzielnie ubrać skarpetki.
"Bo ty masz więcej czasu, a oni mają dzieci"
Najbardziej mnie boli, że moi rodzice nawet nie próbują ukryć, że brat i jego rodzina mają u nich fory. Ostatnio, kiedy zaproponowałam mamie wspólny wypad do kina, usłyszałam:
Oj, kochanie, ale wiesz, twój brat potrzebuje więcej pomocy, bo oni mają dzieci.
Tak, wiem, że mają dzieci. Ale czy to oznacza, że moje potrzeby nie istnieją?
Kiedy próbuję o tym rozmawiać, mama mówi:
Zrozum, dzieci to odpowiedzialność. Ty możesz robić, co chcesz.
Jasne, mogę robić, co chcę, ale może raz na jakiś czas chciałabym, żeby ktoś też docenił to, co ja robię? Czy naprawdę muszę mieć pieluchy do prania, żeby zasłużyć na uwagę rodziców?
"Dzieci to radość" – ja już nie
Rodzice ciągle mówią, że dzieci to radość, że "wnuki nadają życiu sens". Ale czy to znaczy, że ja – ich córka – sensu nie nadaję? Moja przyjaciółka Kasia skomentowała to kiedyś słowami:
No cóż, musisz zacząć grać na ich zasadach. Kup dzieciom super drogie prezenty, a wtedy zaczną cię bardziej doceniać.
Świetny pomysł, Kasia. Tylko nie jestem pewna, czy chcę wygrać tę uwagę za pomocą zestawu LEGO.
Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie adoptować psa i spróbować przekonać rodziców, że to prawie jak dziecko. Może wtedy usłyszę coś więcej niż: "A wiesz, twój brat z Olkiem przyjeżdżają w weekend".
Nie mam nic przeciwko mojemu bratu, ale czuję, jakby cała uwaga rodziców została zmonopolizowana przez jego rodzinę.
Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się to zmienić. Być może muszę się pogodzić z tym, że dopóki nie będę miała dzieci, będę dla rodziców w drugiej lidze. Ale jedno wiem na pewno – nie dam się sprowadzić do roli cioci, która tylko podziwia cudze dzieci. Moje życie też ma wartość, nawet jeśli nie mam w nim pieluch i zabawek porozrzucanych po całym domu.
Może kiedyś rodzice zauważą, że ich dorosłe dzieci też potrzebują uwagi. A do tego czasu... cóż, muszę się nauczyć cieszyć z małych rzeczy. Na przykład z faktu, że nikt nie prosi mnie o zmianę pieluchy.
Renata