"Gdy moja córka powiedziała mi, że po ślubie przyjmie nazwisko swojego przyszłego męża, poczułam, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca. Wiem, że to tradycja, wiem, że to jej wybór, ale nie mogę się z tym pogodzić".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Mamo, to przecież tylko nazwisko"
Córka rzuciła tę informację przy kolacji, jakby to było coś zupełnie zwyczajnego. "Po ślubie będę nazywać się Kowalska" – oznajmiła beztrosko, wkładając widelec z sałatką do ust. A ja? Ja prawie zadławiłam się kotletem. "Ale jak to? Co z naszym nazwiskiem?" – zapytałam, próbując zachować spokój. Odpowiedziała z rozbrajającym uśmiechem:
Mamo, to przecież tylko nazwisko.
Tylko nazwisko?! TYLKO?!
Przecież to nasze rodzinne nazwisko! Dziedziczone przez pokolenia! No dobra, może nie jestem z rodu królewskiego, ale moje nazwisko ma w sobie dumę, historię i… no, moje całe życie! A ona chce to wszystko zostawić dla jakiegoś Kowalskiego? Przypominam, że Kowalskich w Polsce jest jak grzybów po deszczu! Miałam ochotę krzyknąć: „Dziecko, czy ty zdajesz sobie sprawę, że nasze nazwisko jest jedyne w swoim rodzaju?!”
Miejsce na feminizm
Oczywiście postanowiłam wyżalić się przyjaciółce Marzenie. Po wysłuchaniu mojego dramatu odpowiedziała:
No wiesz, to normalne, że dziewczyny przyjmują nazwisko męża. Ty też zmieniłaś swoje po ślubie.
Serio, Marzena? Czy naprawdę musiałaś to przypominać? Tak, zmieniłam swoje nazwisko, ale to były inne czasy! Teraz kobiety walczą o równość, feminizm, swoje prawa – czy przyjęcie nazwiska męża nie jest krokiem wstecz?
"A może nie chodzi o nazwisko, tylko o twoje emocje?" – zasugerowała delikatnie. Moje emocje? Oczywiście, że o moje emocje! W końcu to moja córka! Zawsze myślałam, że nasze nazwisko jest takim symbolicznym łącznikiem między nami. Jak mam się czuć, gdy ona z tego rezygnuje? To trochę tak, jakby mówiła:
Mamo, dzięki za wszystko, ale teraz robię miejsce na nową wersję siebie.
Nazwisko to naprawdę takie wielkie halo
Oczywiście mąż uważa, że wyolbrzymiam.
Przecież to nie zmienia faktu, że nadal będzie twoją córką
– powiedział z rozbawieniem, kiedy zobaczył moje łzy. Łatwo mu mówić, bo jego nazwisko nie jest zagrożone! Synowie zostają przy swoim, córki "tracą się" w nowych nazwiskach. Co więcej, mój mąż zaproponował, żebym… zaakceptowała to z klasą. "Zaakceptowała z klasą" – piękne słowa, prawda? Ale jak mam to zrobić, kiedy czuję się, jakby ktoś zdrapał mi inicjały z drzwi?
Może faktycznie trochę dramatyzuję. Córka w końcu nie wyprowadza się na inną planetę, tylko zmienia kilka literek w dowodzie. Nadal będzie odwiedzać nas na święta, nadal będzie dzwonić z pytaniem, jak ugotować rosół. Ale czy to nie oznacza, że powoli przesuwa się w kierunku nowego życia, w którym ja jestem… mniej obecna?
Zastanawiam się, czy w ogóle powinnam o to walczyć. Przecież to jej wybór, jej decyzja. Może powinnam po prostu odpuścić i cieszyć się, że jest szczęśliwa. Bo przecież nazwisko to tylko symbol, a nasza więź i tak pozostanie. Tak przynajmniej próbuję sobie tłumaczyć, chociaż, szczerze mówiąc, wciąż mnie to uwiera.
Na razie postanowiłam zachować swoje uczucia dla siebie (no, może nie do końca, skoro piszę o tym tutaj) i poczekać, aż trochę ochłonę. Bo jedno wiem na pewno – córka nie może czuć się winna za swoje decyzje. Ale jeśli kiedyś przyjdzie do mnie jej dziecko i zapyta:
Babciu, jakie było twoje nazwisko?
to przysięgam, że opowiem mu o wszystkim z dramatycznym westchnieniem. Bo w końcu… trochę mi smutno.
Hanna