"Gdybyście zapytali mojego męża, co w jego życiu jest najważniejsze, jestem niemal pewna, że na pierwszym miejscu wymieniłby swój samochód. Dopiero później, gdzieś w okolicach trzeciego miejsca, wspomniałby o mnie. Polerowanie lakieru, wymiana oleju, a nawet rozmowy z autem (tak, naprawdę je do niego prowadzi) – wszystko to widzę na co dzień".
A ja siedzę obok, zastanawiając się, kiedy ostatni raz usłyszałam: "Kochanie, wyglądasz pięknie". Czy to tylko pasja do motoryzacji, czy może nasze małżeństwo rzeczywiście zjeżdża na pobocze?
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Pamiętasz, kiedy ostatnio umył cię z taką czułością jak swój samochód..."
Mój mąż, Bartek, jest fanatykiem motoryzacji. Wszystko zaczęło się niewinnie – jakieś programy w telewizji o renowacji klasyków, godziny spędzone na oglądaniu testów nowych modeli. Ale potem kupił swoje "cacko" – używane, ale w świetnym stanie auto. I od tamtej pory nasze życie zmieniło się na zawsze.
Wiesz, jak to działa? Twój mąż traktuje samochód jak dziecko. Czyści go, pielęgnuje, ale najgorsze jest to, że robi to z taką miłością, że aż cię to wkurza
– zapytała mnie ostatnio moja przyjaciółka Ewa. Miała rację. Bartek potrafi spędzić trzy godziny na polerowaniu lakieru, a potem jeszcze godzinę w garażu, analizując, czy "ten błysk jest idealny".
Tylko dlaczego ja nigdy nie widzę tego błysku w jego oczach, kiedy patrzy na mnie?
Lakier na aucie ważniejszy niż lakier na moich paznokciach
Kilka dni temu podsunęłam Bartkowi propozycję:
Może w sobotę pojedziemy do kina? Albo na kolację?
Na co on odpowiedział:
Kochanie, nie mogę. Wiesz, że w soboty zawsze zajmuję się samochodem. Muszę sprawdzić opony i zrobić porządne mycie podwozia.
Serio? Lakier na aucie jest ważniejszy niż lakier na moich paznokciach? Bo, jakby co, od miesiąca nikt nie zapytał mnie, czy chcę iść na kawę albo chociaż na spacer.
Najlepsze jest to, że kiedy próbuję zwrócić mu na to uwagę, Bartek patrzy na mnie zdziwiony:
Ale przecież ty masz wszystko, czego potrzebujesz, prawda? A samochód wymaga stałej uwagi.
No tak, bo ja to się pewnie sama wypoleruję i naładuję energią z powietrza.
Powinnam zacząć chodzić na przeglądy techniczne
Ewa, zawsze gotowa mnie pocieszyć, rzuciła ostatnio:
Kaśka, może powinnaś zacząć podchodzić do siebie jak do auta? Powiedz mu, że musisz zrobić przegląd techniczny, wymianę filtrów i może coś cię zakuje w sercu.
Przyznam, że to nie jest zły pomysł. Może jakbym mu powiedziała, że "mam małe rysy na duszy i potrzebuję pasty polerskiej w postaci randki", to w końcu zwróciłby na mnie uwagę. Ale niestety, znam Bartka – prawdopodobnie najpierw zapytałby, czy te rysy "to coś poważnego, czy można je zignorować".
Zaczynam się zastanawiać, czy to ja za bardzo dramatyzuję. Może każdy mężczyzna potrzebuje swojej pasji, a samochody to po prostu jego sposób na relaks? Ale z drugiej strony, czy ta pasja musi oznaczać, że ja siedzę na tylnym siedzeniu jego życia?
Ewa twierdzi, że muszę go "przetestować":
Kaśka, przestań być taka miła. Wprowadź zasady: jeśli auto dostaje polerowanie raz w tygodniu, to ty musisz dostać randkę przynajmniej raz w miesiącu. Inaczej zaczynasz szukać swojego mechanika emocjonalnego!
Zastanawiam się, czy nie powinnam wprowadzić tego planu w życie. Bo choć kocham Bartka, to nie mam zamiaru spędzić reszty życia w cieniu jego samochodu.
Katarzyna