"Organizacja Sylwestra w domu miała być przyjemnością, a skończyła się koszmarem. Zostałam sama z brudnymi talerzami, plamami na dywanie i tonami śmieci, a moi 'wdzięczni' goście zniknęli bez słowa. Mam nauczkę na całe życie – nigdy więcej imprez u mnie. Wiem jedno: jestem wściekła, rozczarowana i zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę można liczyć na ludzi".
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Sylwestra robimy u ciebie" – pięknie mnie wrobili
To miała być luźna, kameralna impreza. Ot, parę osób, trochę jedzenia, wspólne odliczanie do północy. Wszystko zaczęło się, gdy moja koleżanka Dominika (która zawsze ma mnóstwo pomysłów, ale rzadko bierze za nie odpowiedzialność) napisała do mnie: "Sylwia, w tym roku to u ciebie robimy Sylwestra, prawda? U ciebie zawsze jest najfajniej!".
Mój błąd, że się zgodziłam.
Dobra, ale każdy coś przynosi, nie ma opcji, żebym wszystko ogarniała sama
– odpowiedziałam. Dominika oczywiście zapewniła mnie, że "wszyscy pomogą". Jak się później okazało, "wszyscy" oznaczało mnie i mojego męża, bo reszta ekipy zniknęła szybciej, niż zdążyłam powiedzieć "szczęśliwego nowego roku".
Sylwestrowa noc zaczęła się naprawdę świetnie. Goście dopisali, każdy przyniósł coś do jedzenia, były napoju, muzyka i śmiech. W pewnym momencie zaczęłam czuć, że tracę kontrolę nad sytuacją. Ktoś wpadł na pomysł, żeby odpalić zimne ognie... w salonie. Ktoś inny rozlał czerwony napój na moją kremową kanapę. "Oj, Sylwia, sorry, ale to chyba się samo wylało!” – powiedziała jedna z koleżanek i wróciła do tańców.
A to dopiero początek. O trzeciej nad ranem połowa gości wyszła, zostawiając na stole niedopite drinki, pół talerza sałatki i... czyjś but. Tak, jeden but! Nie pytajcie mnie, jak to się stało, bo sama do tej pory tego nie rozumiem.
Sprzątam od trzech dni i końca nie widać
Rano obudziłam się z bólem głowy i widokiem salonu, który wyglądał jak po przejściu huraganu. Plamy na dywanie, puste butelki na każdym możliwym meblu, a w kuchni stosy brudnych naczyń. Najgorsze było jednak to, że nikt się nie odezwał. Zero SMS-ów, zero telefonów. Żadnego "Sylwia, dzięki za imprezę, może pomóc ci posprzątać?".
Kiedy w końcu napisałam do Dominiki, odpowiedziała mi tylko: "Sylwia, impreza była boska! Ale no, wiesz, każdy był zmęczony, ja też się z moim bałaganem męczę". Cóż, nie jestem pewna, jak bardzo się "męczy", bo wrzucała na sieć zdjęcia z noworocznego spaceru.
Nigdy więcej imprez u mnie
Sprzątanie zajęło mi trzy dni. Dywan musiałam oddać do pralni, kanapę czyściłam octem i sodą, a śmieci nie zmieściły się do kosza, więc musiałam dokupić dodatkowe worki. I wiecie co? Mam dość.
Czuję się totalnie wykorzystana. Czy naprawdę tak trudno zaproponować pomoc? Nie mówię, że wszyscy mieli ze mną szorować podłogi, ale wystarczyło chociaż zadzwonić i powiedzieć:
Sylwia, dzięki, było super, wpadniemy pomóc z naczyniami.
Czy to takie trudne?
Jedno jest pewne: nigdy więcej nie zorganizuję imprezy u siebie. Jeśli ktoś jeszcze zapyta, odpowiem: "Nie, tym razem zróbmy to u ciebie!". Może wtedy zrozumieją, co to znaczy być gospodarzem.
Sylwia