"Czy jest coś bardziej irytującego niż czekanie na kogoś, kto nie potrafi dotrzymać godziny? Co tydzień umawiamy się na spotkania, a ja zawsze czekam – dziesięć, dwadzieścia, czasem nawet czterdzieści minut. Czuję się ignorowana i niedoceniana".
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Będziemy za chwilę" – a potem cisza
Mam na imię Marta, mam 33 lata i zawsze byłam tą osobą, która traktuje czas bardzo poważnie. Jeśli się z kimś umawiam na godzinę 18:00, to jestem na miejscu o 17:55. Niestety, moje grono znajomych najwyraźniej ma zupełnie inne podejście.
Ostatnio umówiliśmy się na kolację. Miałam zarezerwowany stolik w restauracji na 19:00. Ja, oczywiście, byłam na miejscu chwilę wcześniej, a ich – jak zwykle – nie było. Po dziesięciu minutach napisałam: "Gdzie jesteście?". Odpowiedź przyszła po chwili: "Spokojnie, już wychodzimy". W końcu pojawili się o 19:40, śmiejąc się i mówiąc: "No wiesz, korki...".
Byłam wściekła, ale uśmiechnęłam się i powiedziałam, że nic się nie stało. Bo co miałam zrobić? Wyjść z restauracji? Zrobić awanturę? Nie chciałam psuć wieczoru, ale w środku czułam, że mój czas znów został zignorowany.
"To tylko spóźnienie" – ale czy na pewno
Nie chodzi tylko o to, że muszę czekać. Chodzi o to, jak się czuję. Każde spóźnienie moich znajomych sprawia, że mam wrażenie, że moje plany i mój czas są dla nich mniej ważne. Czy naprawdę tak trudno wyjść z domu wcześniej? Czy ich godzina jest bardziej wartościowa niż moja?
Kiedy ostatnio powiedziałam o tym jednej z koleżanek, usłyszałam:
Marta, przestań się czepiać. To tylko spóźnienie, a ty zawsze robisz z tego wielką sprawę.
Ale czy to naprawdę ja robię z tego problem?
"To kwestia szacunku"
Rozmawiałam o tym z moją siostrą, która widzi sprawy podobnie jak ja. Powiedziała coś, co mocno mnie poruszyło:
Marta, to nie chodzi o czas, ale o szacunek. Jeśli ktoś się ciągle spóźnia, to pokazuje, że nie zależy mu na twojej obecności tak samo, jak tobie zależy na jego.
Zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście tak jest. Czy spóźnienie to tylko drobiazg, czy może sygnał, że nie jestem dla nich tak ważna, jak oni są dla mnie?
Zignorować czy walczyć o swoje
Nie ukrywam, że zaczęłam myśleć o tym, żeby przestać być "tą zawsze punktualną". Może następnym razem to ja się spóźnię? Może wtedy zrozumieją, jak to jest czekać? Ale czy to coś zmieni?
Z drugiej strony zastanawiam się, czy powinnam w ogóle poruszać ten temat. Nie chcę wyjść na osobę, która "czepia się drobiazgów" albo "nie umie wyluzować". Ale jednocześnie czuję, że nie mogę już dłużej udawać, że to mi nie przeszkadza.
A może to naprawdę ja mam problem? Może jestem zbyt zasadnicza, zbyt skupiona na czasie? Próbuję spojrzeć na to z ich perspektywy – może faktycznie życie w biegu sprawia, że czasem trudno być na czas. Ale czy to znaczy, że mam po prostu to zaakceptować?
Czy spóźnianie się to tylko drobiazg, czy jednak sygnał, że ktoś nie traktuje cię poważnie? Nie wiem, ale wiem, że nie chcę czuć się jak osoba, której czas jest nieważny.
Marta