"Patrzę na mojego męża i nie poznaję człowieka, w którym kiedyś się zakochałam. Znika gdzieś dawna energia, zapał do życia, a razem z nimi – jego dbałość o siebie. Brzuch urósł, koszule są wymięte, a golenie to dla niego już niepotrzebny luksus".
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Kiedyś wyglądał jak milion dolarów
Mam na imię Sylwia, mam 39 lat i od 12 lat jestem mężatką. Kiedy poznałam Artura, był pewny siebie, zadbany, aktywny. Pamiętam, jak na naszej pierwszej randce z dumą opowiadał, że regularnie biega i interesuje się zdrowym odżywianiem. Jego koszule zawsze były wyprasowane, a włosy perfekcyjnie ułożone.
Teraz, po tych latach, Artur jest zupełnie innym człowiekiem. Bieganie zamienił na wieczory przed telewizorem, dieta to głównie fast foody, a koszule? Cóż, teraz częściej widzę go w starym, rozciągniętym T-shircie, który powinien już dawno wylądować w śmietniku.
Nie chodzi o to, że kocham go mniej, ale trudno mi zaprzeczyć, że jego obecny wygląd i styl życia mnie odpychają.
"Nie mam czasu na takie rzeczy"
Próbowałam porozmawiać z Arturem o tym, co się zmieniło. Powiedziałam mu, że tęsknię za czasami, kiedy dbał o siebie – nie tylko dla mnie, ale i dla samego siebie. Jego reakcja?
Sylwia, mam pracę, dzieci, obowiązki. Nie mam czasu na takie rzeczy.
Rozumiem, że życie jest teraz bardziej wymagające niż kiedyś. Mamy dwójkę dzieci, oboje pracujemy, czasami po prostu brakuje sił na cokolwiek. Ale czy to naprawdę wystarczający powód, żeby całkowicie przestać o siebie dbać?
Najbardziej boli mnie to, że kiedy wspominam o jego dawnych nawykach, reaguje złością. "Zawsze musisz się czepiać!" – rzucił ostatnio, kiedy zasugerowałam, że mógłby wrócić do biegania.
"To, jak wygląda, wpływa na was oboje"
Rozmawiałam o tym z moją przyjaciółką Magdą, która też jest mężatką. Powiedziała coś, co mnie mocno poruszyło:
Sylwia, to nie tylko kwestia wyglądu. To, jak Artur dba o siebie, wpływa na wasz związek. Jeśli ty zaczynasz się od niego odsuwać, to jest problem, którego nie możecie ignorować.
Zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście to wszystko sprowadza się do wyglądu. Może problem leży głębiej? Może Artur czuje się wypalony albo ma jakieś inne problemy, o których nie mówi? Z drugiej strony, czy to usprawiedliwia jego podejście do samego siebie?
To niby ja jestem złą żoną
Nie ukrywam, że mam wyrzuty sumienia. Czy to nie ja powinnam zaakceptować go takim, jaki jest, niezależnie od wszystkiego? Przecież ma prawo do zmęczenia, do gorszych dni, do bycia "sobą" bez presji wyglądania idealnie. Ale czy to oznacza, że moje uczucia są mniej ważne?
Czasem boję się, że jeśli nic nie powiem, nasze małżeństwo stanie się tylko formalnością. Że przestaniemy być parą, a zaczniemy być współlokatorami, którzy żyją obok siebie, zamiast razem.
Nie chcę, żeby Artur myślał, że jestem powierzchowna albo że kocham go tylko za wygląd. Ale jednocześnie wiem, że jego brak zaangażowania w siebie samego odbija się na naszej relacji. Próbuję znaleźć sposób, żeby z nim o tym porozmawiać bez oskarżania go, ale każda taka rozmowa kończy się jego obroną.
Czuję się rozdarta między tym, co czuję, a tym, co powinnam czuć. Czy mam prawo wymagać od niego zmiany, czy to ja muszę zmienić swoje podejście?
Miłość to akceptacja, ale czy akceptacja oznacza rezygnację z własnych potrzeb? Czy można kochać i jednocześnie wymagać?
Sylwia