"Mój ogród to moja duma i miejsce, które budowałam latami. Ale dzieciaki z sąsiedztwa mają go za swój plac zabaw – łamią kwiaty, depczą grządki, a ostatnio nawet zniszczyły mój świeżo posadzony żywopłot. Ich rodzice: machają ręką i powtarzają 'To tylko dzieci'".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Przecież to tylko dzieci..."
Mam na imię Weronika, mam 45 lat, a ogród był moim marzeniem od zawsze. To moje miejsce na ziemi – zasadziłam w nim drzewa, kwiaty, zioła i zrobiłam mały kącik relaksu z hamakiem. W każdy weekend poświęcam godziny na pielęgnowanie roślin, bo daje mi to ogromną radość i satysfakcję.
Ale od kilku miesięcy moje miejsce spokoju zamienia się w pole bitwy. Sąsiedzkie dzieciaki przybiegają na naszą działkę, bo akurat mamy niskie ogrodzenie, które łatwo przeskoczyć. Na początku to były niewielkie rzeczy: kilka zdeptanych tulipanów czy patyki w moim oczku wodnym. Powiedziałam sobie wtedy:
Dzieci to dzieci, przecież nie robią tego specjalnie.
Jednak ostatnio zaczęło to wymykać się spod kontroli. W zeszłym tygodniu znalazłam zniszczony płot wokół moich rabatek, kilka połamanych gałęzi krzewów i ślady błota na moim nowym zestawie ogrodowym. To już nie była "zabawa" – to było zwykłe niszczenie.
Rozmowa z sąsiadami - kompletna porażka
Zebrałam się na odwagę i poszłam do sąsiadów, żeby porozmawiać o problemie. Powiedziałam im, co się dzieje, i poprosiłam, żeby przypilnowali dzieci. Ich reakcja? "Ale o co tyle krzyku? To tylko dzieci. Nie możesz być taka przewrażliwiona!".
Sąsiadka wręcz się oburzyła:
Przecież one się tylko bawią! Lepiej, że biegają po ogrodzie, niż siedzą z nosami w telefonach, prawda?
Słuchałam tego i czułam, jak gotuje się we mnie złość. Czy to naprawdę takie trudne nauczyć dzieci szanować cudzą pracę? To nie jest plac zabaw, tylko mój ogród – moja przestrzeń, którą stworzyłam z miłością i trudem.
Jestem złą sąsiadką
Po tej rozmowie zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak. Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Porozmawiałam o tym z moją przyjaciółką Magdą, która od razu stanęła po mojej stronie:
Weronika, absolutnie nie jesteś złą sąsiadką. Masz prawo bronić swojej przestrzeni. To, co robią te dzieciaki, to zwykłe niszczenie mienia, a ich rodzice powinni wziąć za to odpowiedzialność. Niech spróbują wyobrazić sobie, że ktoś niszczy ich dom – zobaczymy, czy wtedy też będą tacy wyrozumiali!
Słowa Magdy dodały mi odwagi, ale nie rozwiązały problemu. Dzieci nadal przychodzą do mojego ogrodu, a sąsiedzi udają, że nic się nie dzieje.
Granice wytrzymałości
Ostatnio przeszli już wszelkie granice. Kiedy wróciłam z pracy, zobaczyłam, że w moim ogrodzie leży rozrzucony rower, a jedna z moich pięknych hortensji była całkowicie wyrwana z ziemi. Zadzwoniłam do sąsiadów i powiedziałam, że tym razem nie zamierzam przymknąć oka.
Ich odpowiedź?
Weronika, musisz się wyluzować. To naprawdę nie jest wielka sprawa. Posadzisz nową hortensję i będzie dobrze.
Poczułam się jak w jakimś absurdalnym filmie. Czy oni naprawdę nie rozumieją, że nie chodzi o jedną roślinę, ale o szacunek?
Teraz zastanawiam się, co zrobić. Czy mam prawo postawić płot i zamknąć swoją przestrzeń przed dziećmi, ryzykując, że narobię sobie wrogów wśród sąsiadów? Czy powinnam zgłosić sprawę dalej, na przykład do zarządu osiedla?
Nie chcę być postrzegana jako "ta zrzędliwa sąsiadka", ale czy naprawdę mam pozwalać, żeby inni niszczyli to, co dla mnie ważne? Moja cierpliwość się kończy, a sąsiedzi nie wydają się skłonni do jakiejkolwiek współpracy.
Czy naprawdę muszę bronić swojego własnego ogrodu przed dziećmi, które nie rozumieją granic? A może prawdziwy problem to rodzice, którzy nie chcą wziąć za nie odpowiedzialności?”
Weronika