"Mój mąż, któremu zawsze podkreślam, jak bardzo ważna jest żona, nagle oznajmił, że na firmowego sylwestra mam nie liczyć. Twierdzi, że niby wszyscy z ich firmy wybierają się na tę imprezę bez osób towarzyszących, ale ja jestem przekonana, że po prostu chce sobie swobodnie poflirtować z koleżankami".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Mąż wmawia mi, że nikt na ich imprezę sylwestrową nie zabiera osoby towarzyszącej
Zdziwiłam się, gdy mąż powiedział, że nie zabierze mnie na firmowego sylwestra. Nie rozumiem, dlaczego ja, jego żona, mam zostać w domu.
Na początku próbowałam podejść do tematu spokojnie i wymóc na nim to, że jednak żona, to nie jest zwykła osoba towarzysząca i że muszę tam pójść. Jednak jego nerwowe odpowiedzi i unikanie rozmowy wzbudziły moje podejrzenia. Zaczęłam dopytywać, a wtedy usłyszałam coś, co mnie wręcz zszokowało:
To impreza firmowa, a nie rodzinny piknik. I tak byś się nudziła.
Ale przecież znam wielu jego kolegów i koleżanki, jestem osobą otwartą, potrafię odnaleźć się w każdej sytuacji.
Co gorsza, zaczęłam się zastanawiać, czy za tym niedorzecznym „zakazem” nie kryje się coś więcej. Wszystko zaczęło mi się wydawać podejrzane. Bo może jednak chodzi o to, że mój mąż woli spędzić tę noc w otoczeniu koleżanek z pracy bez mojego czujnego oka. Wiem, że są tam młodsze, bardziej beztroskie dziewuchy, które nie muszą martwić się o pranie, gotowanie czy domowe obowiązki. I pewnie to one są prawdziwym powodem, dla którego mąż nie chce mnie zabrać.
Jestem pewna, że na imprezie mąż chce podrywać koleżanki z firmy
Nie ukrywam, że jestem zazdrosna. Tak, przyznaję to otwarcie, bo wiem, co mam do stracenia. Jestem jego żoną, to ja jestem przy nim każdego dnia – wspieram, troszczę się i dbam, by wszystko było na swoim miejscu. I teraz nie będę siedzieć w domu i wyobrażać sobie, jak on bawi się z ludźmi, z którymi spędza więcej czasu niż ze mną.
Próbowałam porozmawiać z mężem raz jeszcze. Zapytałam, czy ma coś do ukrycia. Oburzył się, zarzucając mi brak zaufania. Wręcz wściekł się, że jak zwykle jestem zaborcza. Ale dla mnie całe to jego tłumaczenie wydaje się nielogiczne i po prostu mu nie ufam. Nawet jeśli faktycznie „nikt nie przychodzi z osobą towarzyszącą” (co i tak jest wątpliwe), to przecież mógłby spróbować się o mnie postarać, zapytać, czy mógłby mnie zabrać. Jestem pewna, że żonie pozwoliliby przyjść.
Czuję, że jestem stawiana na drugim planie, a to boli. W małżeństwie chodzi o partnerstwo, o dzielenie się chwilami – zarówno codziennymi, jak i wyjątkowymi. Tymczasem mój mąż najwyraźniej uważa, że w jego życiu są przestrzenie, do których nie mam dostępu.
P.K.