"Nowy Rok to idealny moment na zmiany. Postanowiłam, że wprowadzę do naszej rodziny zdrowe nawyki – więcej warzyw, mniej słodyczy, żadnych fast-foodów. Brzmiało pięknie w teorii, ale rzeczywistość okazała się brutalna. Mąż i dzieci zignorowali moje starania, a ja patrzę, jak zamawiają hamburgery i jedzą chipsy, podczas gdy ja w kuchni kroję sałatki. Czuję, że walczę z wiatrakami, a moje marzenie o zdrowszym życiu zamienia się w źródło frustracji".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Wszystko miało być inaczej
Pod koniec grudnia rozmawialiśmy o noworocznych postanowieniach. Powiedziałam wtedy:
W tym roku chcę, żebyśmy jedli zdrowiej. Dla nas wszystkich – dla dzieci, dla ciebie, dla mnie.
Mąż, Krzysiek, pokiwał głową, a dzieci – Olek i Maja – nawet wydawały się podekscytowane. Myślałam, że mam ich wsparcie.
W pierwszym tygodniu stycznia zrobiłam wszystko, żeby zmotywować rodzinę. Przygotowywałam zdrowe obiady, zamieniłam słodycze na owoce, a na śniadanie robiłam owsianki zamiast płatków czekoladowych. Ale już po kilku dniach usłyszałam:
Mamo, czy możemy zamówić pizzę? Tę owsiankę można już wyrzucić, nikt jej nie je.
canva.com
Fast-foody znowu wygrały
Najgorszy moment był wtedy, gdy wróciłam do domu z pracy i zobaczyłam Krzyśka z dziećmi jedzących hamburgery z pobliskiego baru.
Ale przecież mówiłam, że dzisiaj na obiad robię pieczone warzywa z indykiem!
– powiedziałam, próbując ukryć swoje rozczarowanie. Krzysiek wzruszył ramionami:
Byliśmy głodni, a dzieci marudziły, że nie chcą warzyw. Fast-food to szybciej.
Czułam się jak niewidzialna. Jakby moje starania były niczym. Przecież poświęcam czas, żeby wymyślić zdrowe przepisy, robię zakupy, gotuję. A oni? Mają to gdzieś. Zamiast docenić moje wysiłki, wybierają pizzę i frytki.
U mnie w domu było podobnie. Próbowałam wyeliminować słodycze, ale mąż przynosił dzieciom czekoladki i mówił: 'Cicho, nie mów mamie'
– podzieliła się ze mną koleżanka, Klaudia.
Mam wrażenie, że walczę sama
Przygotowanie zdrowych posiłków wymaga czasu i energii, a ja nie czuję, że ktokolwiek to docenia. Zamiast wsparcia, słyszę tylko:
Po co to wszystko?
Nie rób tyle szumu, fast-foody jeszcze nikogo nie zabiły.
Canva
Maja powiedziała mi ostatnio:
Mamo, mogę jeść zdrowo, ale nie codziennie. W weekendy chcę pizzę!
A ja zastanawiam się, czy naprawdę wszystko musi być kompromisem.
Krzysiek obiecał, że postara się mnie wesprzeć, ale jego pomysły kończą się na kupieniu gotowych "zdrowych" posiłków z supermarketu. Albo jeszcze lepiej – mówi mi:
Ty rób swoje, a my będziemy jeść, co chcemy.
To nie tak miało wyglądać.
Coraz częściej zastanawiam się, czy nie odpuścić. Może naprawdę przesadzam, a zdrowe nawyki to coś, co w tej rodzinie nigdy się nie przyjmie? Ale z drugiej strony wiem, że jeśli nie będę walczyć o zdrowie naszych dzieci, to nikt inny tego nie zrobi.
Postanowiłam na razie się nie poddawać, ale zmienić podejście. Może zamiast wielkich zmian od razu, spróbuję wprowadzać małe kroki – jedną zdrową potrawę dziennie albo coś zdrowego wplecionego w ich ulubione dania. Chcę wierzyć, że prędzej czy później zrozumieją, że to wszystko robię dla nich.
Eliza