"Wigilia miała wyglądać zupełnie inaczej – pełen stół u teściów, rodzinna atmosfera, kolędy, prezenty. Tymczasem wszystko zmieniło się w jednej chwili. Chwilę przed naszym wyjazdem mąż, Rafał, pokłócił się z mamą przez telefon. Było ostro, padły trudne słowa i w końcu usłyszałam, jak mówi: 'To w takim razie nigdzie nie jedziemy'. Ostatecznie zostaliśmy w domu, jedliśmy pierogi z zamrażalnika, a ja przez całą noc zastanawiałam się, czy ta kłótnia zniszczyła nie tylko nasze święta, ale i relacje z jego rodziną".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Dzień, który zaczął się od chaosu
Już od rana było nerwowo. Rafał spakował prezenty w pośpiechu, a ja kończyłam ubierać dzieci i szykować ostatnie rzeczy na wyjazd. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik – Wigilia u jego rodziców to zawsze wielkie wydarzenie. Jego mama, pani Teresa, jest perfekcjonistką i co roku organizuje wszystko z rozmachem.
Kiedy Rafał odebrał telefon od mamy, myślałam, że to tylko szybka rozmowa organizacyjna. Ale już po kilku minutach słyszałam, że ton głosu zmienia się na coraz bardziej napięty. "Teresa, nie przesadzaj!" – powiedział. Po chwili już prawie krzyczał, a ja stałam obok z torbą pełną prezentów i nie wiedziałam, co się dzieje.
Słowa, które zmieniły wszystko
Nie wiem dokładnie, o co poszło. Rafał rzucił tylko, że mama znów "zaczęła swoje" i że "nie będzie dawał się pouczać". W pewnym momencie zakończył rozmowę słowami:
To w takim razie nie liczcie na nas.
Nie wierzyłam własnym uszom.
Co to znaczy? Rafał, przecież mamy zaraz wyjeżdżać!
– powiedziałam z niedowierzaniem. On tylko spojrzał na mnie i rzucił:
Nigdzie nie jedziemy, mam dość tej presji.
Byłam w szoku. Cały nasz plan, całe święta u teściów – wszystko nagle przestało istnieć.
U nas w zeszłym roku było podobnie. Mąż pokłócił się z ojcem przed samą Wigilią i spędziliśmy ją sami, choć wszyscy czekali. Do dziś rodzina ma do nas żal
– opowiedziała mi kiedyś koleżanka, Beata.
Wigilia, której nigdy nie zapomnę
Siedzieliśmy w ciszy przy kuchennym stole, na którym stały pierogi z zamrażalnika i barszcz z kartonu. Zamiast rodzinnego gwaru była niezręczna cisza, przerywana dźwiękiem sztućców. Rafał próbował udawać, że wszystko jest w porządku, ale widziałam, że w środku jest wściekły. Ja z kolei czułam się, jakby ktoś wyrwał mnie z tego, co zawsze było dla mnie kwintesencją świąt – rodzinnej bliskości.
Zastanawiałam się, czy teściowa siedzi teraz przy stole i opowiada wszystkim, jak bardzo ją zawiedliśmy. Wiedziałam, że nie będzie łatwo naprawić tej sytuacji. Z drugiej strony, miałam ochotę zapytać Rafała, czy naprawdę warto było niszczyć święta przez jedną kłótnię.
Rano Rafał powiedział, że nie żałuje swojej decyzji. Dodał, że ma dość presji, jaką jego mama zawsze na nim wywiera, i że "święta to nie wyścig, kto zrobi wszystko lepiej". Z jednej strony rozumiem, z drugiej czuję, że takie rzeczy powinno się załatwiać inaczej, a nie psuć święta całej rodzinie.
Myślę, że w końcu zadzwoni do mamy i spróbuje to jakoś naprawić. Ja też nie chcę, żeby nasze relacje z jego rodziną przez to ucierpiały. Ale mam wrażenie, że to wydarzenie zostanie z nami na długo, a Wigilia z pierogami z zamrażalnika będzie dla mnie symbolem tego, jak kruche potrafią być rodzinne więzi.
Justyna