"Mój mąż stwierdził, że w tym roku zrezygnujemy z prezentów dla siebie, bo 'wszystko już mamy' i 'święta są dla dzieci'. Wiem jednak, że to nie chodzi o żadną ideologię, tylko o to, że po prostu nie chce mu się myśleć i szukać upominku dla mnie. Czuję się pominięta i rozczarowana, bo prezenty to dla mnie nie tylko rzeczy, ale gest i dowód pamięci. A on - po prostu nie chce się postarać".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Święta są dla dzieci, nie dla dorosłych
Ostatnio przy kolacji mój mąż, Krzysztof, rzucił:
Wiesz co, w tym roku może zrezygnujmy z prezentów? Przecież wszystko już mamy, a święta są dla dzieci.
Zamarłam. W pierwszej chwili myślałam, że to jakiś żart, ale nie – on naprawdę był śmiertelnie poważny.
Jego argumentacja?
Po co mamy wydawać pieniądze na jakieś bzdury, skoro możemy je przeznaczyć na coś bardziej praktycznego? W końcu nie jesteśmy dziećmi. Dzieci cieszą się z prezentów, dorośli powinni się cieszyć z tego, że mają siebie i rodzinę.
Brzmi pięknie, prawda? Problem w tym, że wiem, że to wszystko to tylko wymówka. Jego "pragmatyczne" podejście to nic innego jak brak chęci, żeby choć raz w roku naprawdę się postarać i pomyśleć o czymś, co sprawiłoby mi radość.
Prezent to coś więcej niż przedmiot
Dla mnie świąteczny prezent to nie kwestia wartości materialnej, ale gestu. Chodzi o to, żeby pokazać, że druga osoba jest dla nas ważna, że o niej myślimy. Nawet drobiazg, ale wybrany z sercem, ma dla mnie ogromne znaczenie. Ale Krzysztof tego nie rozumie. Dla niego prezenty to "zbędny obowiązek".
W zeszłym roku, kiedy poprosiłam go, żeby wybrał coś dla mnie sam, dostałam zestaw ręczników w kolorze, którego nie znoszę, i świeczkę, którą chyba kupił na stacji benzynowej. Oczywiście doceniam, że w ogóle coś kupił, ale widać było, że zrobił to na ostatnią chwilę, byle jak. Teraz, zamiast się postarać, woli całkowicie odpuścić.
Ostatnio rozmawiałam o tym z moją przyjaciółką, Karoliną. Powiedziała coś, co bardzo mnie dotknęło:
Wiesz, facet, który mówi, że zrezygnujmy z prezentów, po prostu nie chce się wysilić. U mnie było to samo – mój mąż wpadł na ten pomysł, kiedy przestało mu się chcieć kupować mi coś innego niż zestawy kosmetyków.
"Wszystko już mamy" brzmi jak wygodna wymówka
Nie mogę się zgodzić, że "wszystko już mamy". Nawet jeśli nie potrzebuję kolejnego szalika czy perfum, to przecież nie chodzi o rzeczy! Chodzi o to, żeby poczuć się wyjątkowo, żeby wiedzieć, że druga osoba myślała o mnie, szukała czegoś, co mnie ucieszy.
Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że Krzysztof sam sobie chce ułatwić życie. Wymyślił ideologię, która pasuje do jego lenistwa, bo przecież zamiast poświęcić czas na szukanie prezentu, może po prostu nic nie robić. A ja mam się zadowolić tym, że "wszystko już mamy"?
Czy naprawdę to takie trudne?
Nie oczekuję drogich prezentów ani spektakularnych niespodzianek. Chciałabym tylko poczuć, że on się postarał. Nawet najprostszy drobiazg – ulubiona książka, ładna filiżanka czy ręcznie napisany list – byłby dla mnie czymś wyjątkowym. Ale Krzysztof woli w ogóle odpuścić, bo "przecież jesteśmy dorośli i to nie ma znaczenia".
Co gorsza, kiedy próbowałam mu to wytłumaczyć, stwierdził:
To ty robisz z tego problem. Jak tak chcesz, to ja ci coś kupię, ale nie oczekuj cudów.
No dzięki. Nic tak nie poprawia humoru jak świadomość, że prezent jest wymuszony.
Chyba w tym roku zrobię sobie prezent sama
Mam dość tłumaczenia, że prezenty to nie "obowiązek", tylko przyjemność. Może w tym roku kupię sobie coś sama, zapakuję i położę pod choinką, żeby nie czuć, że znów zostałam pominięta. A Krzysztof niech siedzi z tym swoim przekonaniem, że dorosłym prezenty nie są potrzebne.
Martyna