"Całe życie pracowałam na to, żeby mój syn miał lepszy start niż ja. Po śmierci męża przepisałam na niego wszystko – dom, działkę i oszczędności. Chciałam mu pokazać, że może na mnie liczyć, że to, co mamy, jest jego. Ale kiedy skończyłam 75 lat, nawet nie przyszedł na urodziny. Nawet nie zadzwonił. Zostałam z pustym stołem i jeszcze bardziej pustym sercem".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Oddałam mu wszystko, bo chciałam mu pomóc
Mój syn, Wojtek, zawsze był oczkiem w głowie mojej rodziny. Z mężem długo staraliśmy się o dziecko, a kiedy w końcu się pojawił, nie widzieliśmy świata poza nim. Kiedy dorósł, chciałam, żeby miał łatwiej w życiu niż my. Z mężem odłożyliśmy na dom, działkę i skromne oszczędności. Po jego śmierci, kiedy zostałam sama, zdecydowałam się przepisać wszystko na Wojtka.
Miał wtedy trochę problemów finansowych – kredyty, dwójka dzieci, remont. Pomyślałam, że tak będzie lepiej.
Po co mi to wszystko, ja i tak mam mało potrzeb. A jemu się przyda
– powtarzałam sobie. I tak dom, który budowaliśmy z mężem przez całe życie, stał się jego.
Urodziny, które spędziłam w samotności
Kiedy zbliżały się moje 75. urodziny, miałam nadzieję, że Wojtek znajdzie chwilę, żeby je ze mną spędzić. Zawsze byliśmy blisko, a przynajmniej tak mi się wydawało. Myślałam, że może przyjedzie z wnukami, może przyniesie kwiaty, może po prostu usiądzie ze mną przy stole, wypije herbatę i powie:
Sto lat, mamo.
Ale nic takiego się nie wydarzyło. Cały dzień czekałam. Telefon milczał, drzwi się nie otwierały. Na stole stał tort, który sama upiekłam, i jedno nakrycie. Wieczorem, kiedy zadzwoniłam do niego, odebrał dopiero za drugim razem. Usłyszałam tylko:
Mamo, wiesz, że mam teraz dużo na głowie. Nadrobimy to w przyszłym tygodniu.
Gorzki smak samotności
Po tej rozmowie usiadłam przy stole i rozpłakałam się. Przypomniałam sobie wszystkie chwile, kiedy poświęcałam się dla niego. Ile razy rezygnowałam z własnych potrzeb, żeby on miał więcej. Ile godzin spędziłam w pracy, żeby odłożyć na jego przyszłość. I teraz, kiedy ja najbardziej potrzebuję wsparcia, nawet nie znalazł czasu, żeby przyjechać.
Wojtek mieszka 20 minut drogi ode mnie. Nie mogę zrozumieć, jak w takim dniu, jak moje 75. urodziny, nie mógł wsiąść w samochód i spędzić ze mną choćby godziny.
Zaczynam się zastanawiać, czy zrobiłam błąd, przepisując na niego wszystko. Może gdyby wiedział, że wciąż mam coś "swojego", bardziej by mnie szanował? Może wtedy by zrozumiał, że nie jestem tylko starszą panią, która siedzi w domu i czeka na jego telefon.
Czuję się tak, jakby to, co kiedyś było naszą więzią, nagle się urwało. Mam wrażenie, że teraz, kiedy wszystko już ma, przestałam być dla niego ważna. Jestem tylko dodatkiem do jego życia – kimś, kogo można odwiedzić przy okazji, kiedy nie ma nic innego do zrobienia.
Nie chcę, żeby tak wyglądała reszta mojego życia
Mam 75 lat i coraz mniej sił. Chciałabym czuć, że moja rodzina mnie kocha i szanuje. Że jestem ważna. Ale ten dzień pokazał mi, że muszę zacząć myśleć o sobie. Nie mogę już liczyć na to, że ktoś się mną zaopiekuje. Muszę zadbać o siebie sama – choćby po to, żeby nie czuć się tak pusto i samotnie jak tego dnia.
Nie wiem, czy Wojtek w ogóle zrozumie, jak bardzo mnie zranił. Ale ja zrozumiałam jedno – rodzicielstwo to oddawanie wszystkiego, co się ma. Tylko nie zawsze to "wszystko" zostaje odwzajemnione.
Genowefa