"Całe życie uwielbiałam gotować. Dla mnie kuchnia to miejsce, w którym mogę pokazać rodzinie, jak bardzo mi na nich zależy. Wkładam serce w każdy obiad, a mimo to mąż i córka nieustannie narzekają. Jedyny, kto mnie docenia, to mój zięć Damian, który zawsze potrafi powiedzieć coś miłego. Zastanawiam się, co zrobiłam źle, że moim najbliższym tak trudno mnie docenić".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Wieczne pretensje przy stole
Zawsze myślałam, że jedzenie łączy ludzi. Wychowałam się w domu, gdzie wspólne obiady były najważniejszym punktem dnia. Moja mama gotowała codziennie coś pysznego, a my wszyscy zasiadaliśmy przy stole i rozmawialiśmy. Dlatego, kiedy sama założyłam rodzinę, chciałam stworzyć podobną atmosferę.
Codziennie staram się, by na stole pojawiło się coś innego, coś smacznego i zdrowego. Czasem są to klasyczne polskie dania, czasem bardziej nowoczesne przepisy – wszystko po to, by rodzina miała urozmaiconą dietę. Niestety, przy każdym obiedzie słyszę to samo: marudzenie.
Mój mąż Marek zawsze znajdzie powód do narzekań:
Znowu kurczak? Nie mogłaś zrobić czegoś innego?
Zupa jakaś za wodnista.
albo
Makaron niedogotowany.
Moja córka Alicja też niczego nie ułatwia. Jej komentarze potrafią być jeszcze bardziej bolesne:
Dlaczego to tak dziwnie smakuje?
U koleżanki mama gotuje lepsze rzeczy.
albo
Nie chce mi się tego jeść.
Zięć jak promyk nadziei
Na szczęście od jakiegoś czasu do naszej rodziny dołączył Damian – mąż Alicji. I to on jest jedyną osobą, która docenia moją kuchnię. Gdy wpadają do nas na obiady, zawsze widzę, jak Damian rozpromienia się na widok stołu. Zawsze coś pochwali, czasem nawet w żartach mówi:
Alicja, czemu ty nie gotujesz jak twoja mama?
Kiedy zrobiłam pierogi ruskie, Marek powiedział, że farsz jest "jakiś nijaki", a Alicja stwierdziła, że to danie "dla starych ludzi". Damian natomiast zjadł trzy porcje i jeszcze zapytał, czy może wziąć trochę na wynos. Takie rzeczy dają mi siłę, żeby wciąż coś tworzyć w kuchni, choć przyznam, że coraz częściej czuję się zrezygnowana.
Przestaje mi się chcieć
Nie ukrywam, że brak wsparcia ze strony własnej rodziny bardzo mnie boli. Gotowanie zawsze było moją pasją, czymś, co dawało mi radość i poczucie spełnienia. Teraz coraz częściej łapię się na tym, że nie mam ochoty nawet wejść do kuchni. Po co się starać, skoro i tak usłyszę tylko narzekania?
Zdarzały się dni, kiedy wprost mówiłam, że jeśli tak bardzo im nie smakuje, to niech sami coś ugotują. Oczywiście wtedy zapadała cisza i każdy unikał mojego wzroku. Wiedziałam, że nikt nawet nie spróbuje mnie odciążyć.
Kiedy raz w żartach zapytałam Damiana, czy mógłby przychodzić na obiady częściej, tylko się uśmiechnął i powiedział:
Proszę bardzo, zawsze jestem chętny!
Może rzeczywiście powinnam gotować tylko dla niego?
Tak trudno powiedzieć coś miłego
Nie oczekuję cudów. Nie potrzebuję bukietów kwiatów ani fanfar za każdy obiad. Chciałabym po prostu usłyszeć zwykłe "Dobre to było" albo "Dzięki, że to zrobiłaś". Zięć potrafi to zrobić, mimo że nie mieszka z nami na co dzień. Dlaczego więc Marek i Alicja, którzy widzą, ile wysiłku wkładam w gotowanie, są tak nieczuli?
Czuję, że brak wsparcia w tej kwestii wpływa na nasze relacje. Każdy posiłek, zamiast być okazją do wspólnego czasu i rozmów, kończy się moją frustracją. Bo ile można słuchać krytyki?
Zaczynam zastanawiać się, czy w ogóle warto się tak starać. Może czas, żebym gotowała mniej i przestała przejmować się opiniami Marka i Alicji? Może wtedy zrozumieliby, ile robię dla naszej rodziny?
Nie wiem, czy Damian zdaje sobie sprawę, jak bardzo cenię jego ciepłe słowa i entuzjazm. To dzięki niemu wciąż mam w sobie choć odrobinę motywacji, żeby wchodzić do kuchni. Ale coraz częściej myślę, że gotowanie dla niego jednego byłoby dla mnie mniej stresujące niż to, co słyszę od męża i córki.
Barbara