"Nie sądziłam, że narodziny dziecka tak bardzo zmienią moje życie – nie tylko w sposób, na jaki byłam przygotowana. Wszyscy cieszyli się z maleństwa, ale ja nagle poczułam się niewidzialna. Nikt nie pytał, jak ja się czuję, czy daję radę. Stałam się tłem, a moje potrzeby – nieważne".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Byłam w centrum uwagi, a potem zniknęłam
Kiedy zaszłam w ciążę, wszyscy wokół mnie byli niesamowicie zaangażowani. Moja mama co chwilę dzwoniła, teściowa przynosiła rosoły, koleżanki pytały, czy już wiem, jakiego koloru śpioszki kupię. Czułam się otoczona troską, jakbym była kimś wyjątkowym. Każdy się mną interesował, każdy miał dla mnie czas.
A potem urodziła się Nela. I nagle cała uwaga skupiła się na niej. Wszyscy pytali:
A jak mała? Dużo je? Śpi dobrze? Jaka jest słodka!
O mnie nikt nie pytał. Nie usłyszałam:
A jak ty się trzymasz, Kasia? Czy potrzebujesz czegoś? Jak sobie radzisz z tym wszystkim?
Każda rozmowa zaczynała się i kończyła na dziecku.
Codzienność, której nikt nie widzi
Pierwsze tygodnie były trudne, ale jeszcze czułam tę adrenalinę, że to nowy rozdział, że jakoś to wszystko ogarnę. Ale z każdym kolejnym dniem zaczynałam czuć się coraz bardziej samotna. Mąż wracał z pracy zmęczony, rzucał szybkie: "Jak tam Nela?" i zajmował się swoimi sprawami. Mama, która wcześniej potrafiła spędzić ze mną pół dnia na rozmowach, teraz wpadała tylko na chwilę, żeby pogłaskać wnuczkę po głowie. Przyjaciółki? No cóż, ich życie toczyło się dalej – spotkania, praca, randki. A ja? Ja tkwiłam w pieluchach i wiecznie zimnej kawie.
Nikt nie widział, jak bardzo się staram. Jak bardzo jestem zmęczona, jak czuję się niewystarczająca. Nie miałam kiedy umyć włosów, o wyjściu do sklepu mogłam pomarzyć. Miałam wrażenie, że dla wszystkich przestałam istnieć jako Kasia – była tylko "mama Neli".
Nawet superbohaterki potrzebują wsparcia
Przełomowy moment przyszedł pewnej nocy, gdy siedziałam w ciemnym pokoju i karmiłam małą. Spojrzałam na siebie w lustrze. Byłam nie do poznania. Szara, zmęczona, z rozciągniętym T-shirtem, który kiedyś był mój ulubiony, ale teraz służył głównie jako "serwetka" do wycierania ulewek. Rozpłakałam się. Nie tylko dlatego, że było mi ciężko, ale dlatego, że czułam się kompletnie niewidzialna. Nikt nie zauważał tego, co przeżywam.
Wtedy zrozumiałam, że muszę coś zmienić. Nikt nie przyjdzie mnie uratować, jeśli sama nie poproszę o pomoc. Nazajutrz usiadłam z mężem i po prostu powiedziałam:
Kamil, ja tak dłużej nie dam rady. Potrzebuję twojej pomocy, twojego wsparcia.
Był zdziwiony, bo – jak sam powiedział – myślał, że wszystko mam pod kontrolą. A przecież wcale nie miałam.
Od tamtego momentu zaczęło być lepiej. Mąż przejął kąpiele i wieczorne usypianie. Mama, kiedy przychodzi, pyta teraz:
Kasiu, zrobić ci coś do jedzenia?
Nawet koleżanki zaczęły częściej zaglądać, choćby na szybką kawę, żebym mogła się wygadać. Ale to ja musiałam zrobić pierwszy krok – przestać udawać, że jestem supermamą, i pokazać, że czasem też potrzebuję pomocy i zwykłego "jak się czujesz?"
Macierzyństwo nie musi być samotne. Ważne jest, żebyśmy mówiły głośno o tym, co czujemy, zamiast udawać, że dajemy radę na każdym froncie. Bo każda z nas zasługuje na uwagę i troskę, nawet jeśli nie jest już w ciąży i nie nosi dziecka pod sercem.
Kasia