"Od 15 lat zajmuję się domem i dziećmi. To była nasza wspólna decyzja – mąż, Krzysztof, prowadzi własną firmę i zarabia na rodzinę, a ja pilnuję, żeby wszystko w domu działało jak w zegarku. Ale ostatnio poczułam, że coś tu jest nie tak. Bo skoro ja w tym „"domowym biurze" pracuję na pełen etat, to dlaczego nie miałabym dostawać za to "pensji". Mój czas, moja praca i moje zaangażowanie są przecież warte tyle samo co godziny spędzone za biurkiem czy na spotkaniach biznesowych".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Codzienna harówka, której nikt nie docenia
Każdy, kto myśli, że "siedzenie w domu" to łatwizna, powinien spróbować tego przez tydzień. Poranki to chaos – dzieci trzeba obudzić, ubrać, nakarmić, odwieźć do szkoły. W ciągu dnia jest sprzątanie, gotowanie, pranie, zakupy, odbieranie dzieci, pomoc w lekcjach i milion innych rzeczy. Nie wspomnę o tym, że mąż często zostawia po sobie bałagan, bo przecież "ty masz więcej czasu, więc posprzątasz".
Przez lata to wszystko robiłam z przekonaniem, że to mój wkład w nasz związek. Ale coraz częściej czuję, że moja praca jest traktowana jako coś oczywistego – jakby była za darmo. Tymczasem ja pracuję równie ciężko, jeśli nie ciężej, niż mój mąż.
Rachunek, który otwiera oczy
Kilka tygodni temu podczas rozmowy rzuciłam żartem:
Krzysiek, skoro pracuję w domu jak na etacie, to może powinieneś płacić mi pensję?
Myślałam, że się zaśmieje, ale jego reakcja mnie zdziwiła:
No nie przesadzaj. Przecież ty nic nie zarabiasz, to z czego mam ci płacić?
Nic nie zarabiam? Czy on naprawdę myśli, że jedzenie samo się robi, ubrania same się piorą, a dzieci same wychowują? Byłam wściekła. Postanowiłam mu pokazać, ile naprawdę warta jest moja praca.
Usiadłam wieczorem i zrobiłam listę wszystkiego, co robię w ciągu dnia. Sprawdziłam, ile kosztuje godzina pracy sprzątaczki, opiekunki do dzieci, kucharki czy korepetytora. Suma mnie zaskoczyła – moja "pensja" wynosiłaby co najmniej 4 tysiące złotych miesięcznie!
Kiedy pokazałam to Krzyśkowi, zaniemówił. "To niemożliwe" – powiedział. Ale gdy zaczęłam tłumaczyć punkt po punkcie, zrozumiał, że miałam rację. Powiedziałam mu wprost:
Ty zarabiasz dla nas, ale ja też codziennie dokładam swoją cegiełkę. I nie zamierzam pozwalać, żebyś tego nie doceniał.
Każda kobieta zasługuje na szacunek
Nie chodzi mi o to, żeby naprawdę dostawać pieniądze od męża. Chodzi o to, żeby zrozumiał, że moja praca w domu jest równie ważna, co jego praca zawodowa. Chcę, żeby zauważył, ile wysiłku wkładam w to, żeby nasze życie było spokojne i uporządkowane.
Po tej rozmowie Krzysiek zaczął bardziej doceniać to, co robię. Teraz częściej pyta, czy potrzebuję pomocy, i sam z siebie proponuje, że coś ugotuje albo posprząta. Może w końcu dotarło do niego, że „siedzenie w domu” to nie relaks, ale ciężka praca.
Nie wszystkie kobiety, które zostają w domu, mają odwagę powiedzieć, że ich praca coś znaczy. Ale ja wiem, że musimy o tym mówić. Każda z nas, która poświęca swój czas i energię dla rodziny, powinna być szanowana i doceniana. Bo to, co robimy, ma ogromną wartość – nawet jeśli nie dostajemy za to przelewu na konto.
Monika