"40. urodziny mojego męża, Radka, miały być naszą prywatną, rodzinną uroczystością. Planowałam coś kameralnego, w naszym stylu – kolację, może wyjazd za miasto. Nic wielkiego, bo on sam nie lubi hucznych imprez. Tymczasem teściowa uznała, że 'ona wie lepiej' i za moimi plecami wyprawiła mu wielkie przyjęcie-niespodziankę. Gdy się o tym dowiedziałam, byłam w szoku. A to, co działo się później, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"To mój syn, mogę robić, co chcę"
Zaczęło się od drobnych sygnałów, które w pierwszej chwili zignorowałam. Moja teściowa, Krystyna, od jakiegoś czasu pytała mnie o różne rzeczy, które wydały mi się podejrzane –
Jaki Radek lubi tort?
Kogo najlepiej zaprosić na taką imprezę?
Myślałam, że może coś planuje, ale nie sądziłam, że posunie się tak daleko.
Kilka dni przed urodzinami zauważyłam dziwne zachowanie wśród znajomych. Kilka osób dopytywało, "czy wszystko gotowe" albo "czy będzie tak, jak w zeszłym roku". Nie miałam pojęcia, o co chodzi, ale szybko się dowiedziałam. Moja przyjaciółka Dorota napomknęła, że słyszała o "imprezie-niespodziance", którą teściowa organizuje dla Radka. Byłam zdruzgotana.
Gdy wszystko wyszło na jaw, od razu zadzwoniłam do Krystyny. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego w ogóle coś takiego zaplanowała, skoro sama mówiłam, że Radek nie lubi takich imprez. Odpowiedziała mi, że "urodziny są tylko raz w roku" i "Radek to jej syn, więc ma prawo zorganizować mu, co chce". W tym momencie puściły mi nerwy. Tylko co miałam zrobić? Wszystko było już zaplanowane – od sali, przez tort, po listę gości.
W dniu imprezy byłam wściekła, ale nie chciałam robić scen. Pojechaliśmy na miejsce, a Radek był wyraźnie spięty. On też nie miał pojęcia o planach swojej mamy. Na miejscu zastał tłum ludzi, głośną muzykę i przemowy, których nie znosi. Nie dał nic po sobie poznać, ale w domu przyznał, że wolałby zostać z nami i spędzić ten dzień w spokoju.
Teściowa uznała, że zrobiła wszystko najlepiej
Krystyna była w swoim żywiole – odbierała pochwały za organizację, robiła zdjęcia, przemawiała. Chwilami miałam wrażenie, że to jej własna impreza. Ani przez moment nie zapytała Radka, czy jest zadowolony, ani mnie, czy wszystko mi odpowiada. Byłam po prostu "gościem na swoim podwórku".
Gdy po imprezie wspomniałam, że Radek wcale nie czuł się komfortowo, Krystyna tylko wzruszyła ramionami.
Zawsze znajdziesz coś do narzekania
– rzuciła. Jakby to, co czuliśmy, nie miało żadnego znaczenia.
Brak szacunku i granic
To nie pierwszy raz, kiedy teściowa przekracza granice, ale tym razem naprawdę poczułam się bezsilna. Jak można nie zapytać żony solenizanta, jakie są plany na tak ważny dzień? Czy naprawdę uważa, że wie lepiej, co będzie dobre dla jej dorosłego syna?
Radek był na nią zły, ale starał się jej tego nie pokazywać. Powiedział mi, że nie chce "rozgrzebywać tematu”", bo "ona i tak nie zrozumie". Ja jednak czuję, że muszę wyznaczyć granice, bo inaczej podobne sytuacje będą się powtarzać.
Czasem myślę, że teściowa traktuje naszego Radka, jakby wciąż miał 12 lat. Nie wiem, co jeszcze musiałoby się wydarzyć, żeby zrozumiała, że w naszym małżeństwie to my podejmujemy decyzje. Wiem jednak jedno – nie mam zamiaru dłużej tolerować takich zachowań.
Czy jestem przewrażliwiona? Może. Ale czy naprawdę to ja jestem tutaj problemem?
Marzena