"Na początku było jak z filmu – kolacje przy świecach, weekendowe wypady, niespodzianki. A teraz mojemu mężowi wystarczy wieczór na kanapie przed telewizorem. Kiedy zapytałam, dlaczego już nie wychodzimy na randki, usłyszałam: 'Bo to już nie ma sensu'. Czyżby małżeństwo to moment, w którym przestajemy się starać".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Od bajki do rutyny
Kiedy ja i Piotr się poznaliśmy, był wręcz uosobieniem romantyka. Przy pierwszej randce przyniósł mi książkę, którą uwielbiałam, bo wyczytał o niej na moim profilu w mediach społecznościowych. Przez kolejne miesiące zaskakiwał mnie na każdym kroku – wspólne wyjścia do kina, kolacje w małych knajpkach, a raz nawet wypad nad morze "na spontanie". Byłam zakochana do szaleństwa, a on wydawał się równie zaangażowany.
Po ślubie było dobrze. Wciąż spędzaliśmy czas razem, ale powoli zaczęło tego być coraz mniej. Najpierw "bo praca", potem "bo trzeba posprzątać", a ostatecznie – "bo i po co?". I właśnie to "po co" uderzyło mnie najmocniej.
canva.com
"Jesteśmy w końcu razem, więc już nic nie muszę"
Kilka dni temu zaproponowałam, żebyśmy wybrali się gdzieś na kolację – po prostu, tak jak kiedyś. Piotr spojrzał na mnie jak na kosmitkę i rzucił:
Ale po co? Przecież jesteśmy małżeństwem. Już nie muszę cię podrywać.
Przez chwilę myślałam, że żartuje. Ale nie – był śmiertelnie poważny.
Zamurowało mnie. Czy naprawdę myślał, że po ślubie wszystko magicznie "zadziała samo"? Niby skoro powiedzieliśmy sobie "tak", to już nie trzeba się starać. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Przecież te wszystkie drobne gesty i chwile razem to właśnie to, co cementuje związek. A on, jak się okazuje, uznał, że mamy to już za sobą.
canva.com
Samotność we dwoje
Od tamtej rozmowy czuję, że coś się między nami zmieniło. Może to ja zmieniłam się w środku? Wieczory spędzamy razem, ale osobno – on z nosem w telefonie, ja z książką. Zaczęłam zauważać, że brakuje mi tych rozmów, śmiechu, drobnych czułości. Brakuje mi Piotra, jakiego znałam na początku.
Nie chodzi o to, że go nie kocham. Kocham. Tylko trudno, żeby miłość wystarczyła, jeśli nie pielęgnuje się jej każdego dnia. Czy mogę być z kimś, kto nie widzi potrzeby, żeby nadal się starać? Nie wiem, czy on w ogóle to zauważa, czy może dla niego jest już tak, jak być powinno.
Ostatnio zaczęłam rozmawiać z koleżankami na ten temat. Okazało się, że nie jestem jedyna. Kornelia mówi, że jej mąż nie pamięta, kiedy ostatnio zaproponował wspólny wieczór poza domem, a Ola od lat sama organizuje wszystkie ich rocznice. Czy naprawdę tak wygląda małżeństwo: ludzie przestają dbać o to, co mają, kiedy teoretycznie mają "na zawsze".
Zastanawiam się, czy da się coś z tym zrobić. Czy mogę jeszcze jakoś zmienić Piotra? A może powinnam się zmienić sama – mniej wymagać, pogodzić się z tym, jak jest? Ale czy to nie oznacza, że będę musiała zrezygnować z siebie? Nie wiem, co dalej, ale wiem, że nie chcę, żeby to tak wyglądało.
Mirka