"Córka znajomej zna dwa języki i gra na skrzypcach, a moja… bawi się na podwórku. Nie czuję się winna"

"Córka znajomej zna dwa języki i gra na skrzypcach, a moja… bawi się na podwórku. Nie czuję się winna"

"Córka znajomej zna dwa języki i gra na skrzypcach, a moja… bawi się na podwórku. Nie czuję się winna"

canva.com

"'Naprawdę nie zapisujesz Niny na żadne zajęcia? Przecież teraz dzieci muszą rozwijać się we wszystkim! Bez dodatkowych lekcji to ona zostanie w tyle' – powiedziała mi ostatnio znajoma. W środku aż się zagotowałam, ale tylko się uśmiechnęłam. Wygląda, jakby bycie dzieckiem oznaczało dziś grafik wypełniony jak u dorosłego. Moja córka ma czas na hulajnogę, kredki i leżenie na trawie. I nie jest to powód do wstydu".

Reklama

Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.

"Zostanie w tyle"

Kiedy Nina miała cztery lata, usłyszałam po raz pierwszy, że muszę "coś z nią zrobić". Znajome mamy pytały, na jakie zajęcia ją zapisuję.

Może balet? Albo angielski dla maluchów? Teraz są takie fajne kursy!

– mówiły. Wtedy tylko wzruszyłam ramionami. Nina była malutka, ciekawa świata, miała swoje rytuały i zabawy. Wydawało mi się, że jest szczęśliwa, a zajęcia dodatkowe mogą poczekać.

Ale teraz Nina ma siedem lat, poszła do szkoły, a presja z każdej strony tylko rośnie. "Matematyka na wesoło", "robotyka", "warsztaty kreatywnego myślenia". Oferta zajęć jest oszałamiająca, a każde kolejne spotkanie z innymi mamami przypomina mały konkurs na to, kto zapełni dziecku grafik lepiej.

Ostatnio jedna z mam powiedziała mi bez ogródek:

Ania, twoja córka nie chodzi na nic? Jak tak dalej pójdzie, to w czwartej klasie nie poradzi sobie nawet z angielskim. Dzieci, które mają więcej zajęć, są lepiej przygotowane do życia. A ty? Ograniczasz ją!

Ograniczam? Ja? Czy to, że Nina ma czas, żeby wyciągnąć rower i pojechać z koleżankami na plac zabaw, to naprawdę "ograniczenie"?

Radosna dziewczynka jedzie hulajnoga na tle zachodzącego słońca canva.com

Dziecko, które ma grafik dorosłego

Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko zajęciom dodatkowym. Wiem, że są dzieci, które je kochają i które rozwijają się dzięki nim w cudowny sposób. Ale kiedy widzę kalendarze niektórych moich znajomych, zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę to wszystko jest dla dzieci, czy dla dorosłych.

Córka mojej sąsiadki, Małgosia, ma tylko dziewięć lat, a jej dzień wygląda jak grafik menedżera. Szkoła, potem pianino, potem korepetycje z angielskiego, a w weekendy – lekcje pływania i balet. Raz, gdy byłam u nich na herbacie, zapytałam Małgosię, czy lubi te wszystkie zajęcia. Wzruszyła ramionami i odpowiedziała:

Nie wiem. Po prostu mama mówi, że to dla mojego dobra. Ale czasem chciałabym po prostu nic nie robić.

Te słowa mną wstrząsnęły. Dzieciństwo to czas na poznawanie siebie, a nie na wypełnianie kalendarza.

Dzieciństwo bez kalendarza

Kiedy rozmawiam z innymi rodzicami, zawsze słyszę to samo: "Zajęcia dodatkowe rozwijają!". Pewnie tak. Ale czy naprawdę każde dziecko potrzebuje pięciu różnych aktywności tygodniowo, żeby być szczęśliwym?

Mój mąż Krzysztof widzi to podobnie jak ja:

Adelo, Nina ma całe życie, żeby uczyć się języków i rozwijać pasje. Teraz niech po prostu będzie dzieckiem. Po co spieszyć się z tym dorosłym światem? To i tak przyjdzie samo.

I właśnie to powtarzam sobie każdego dnia. Nina kocha rysować, budować domki z klocków i jeździć na hulajnodze. Ma swój świat, swoje tempo i swoje marzenia. Nie chcę zmieniać jej dzieciństwa w harmonogram, żeby mogła coś osiągnąć.

dziewczynka leży na łóżku i zapisuje coś w notatniku canva.com

Walka z presją

Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że presja nie przychodzi od Niny – przychodzi od dorosłych. Znajomi, szkoła, nawet rodzina – wszyscy próbują mnie przekonać, że powinnam robić więcej. Że jeśli Nina nie chodzi na angielski teraz, to potem "będzie miała pod górkę". Nie chcę zapisywać ją na wszystko tylko dlatego, że inni tak robią.

Moja mama, babcia Niny, też nie do końca rozumie moje podejście:

Adelko, teraz są inne czasy. Kiedyś dzieci bawiły się na podwórku, a teraz muszą być wszechstronne. A co, jeśli za parę lat okaże się, że Nina nie ma żadnych umiejętności? Nie boisz się, że kiedyś ci to wypomni?

Nie, nie boję się. Bo wiem, że Nina ma coś więcej – czas na odkrywanie swoich pasji w naturalny sposób. Bez presji, bez przymusu, bez wyścigu.

Nie chcę, żeby Nina miała dzieciństwo podporządkowane planom i zajęciom. Chcę, żeby miała czas na to, co naprawdę sprawia jej radość – nawet jeśli czasem oznacza to po prostu bieganie boso po trawie.

Czy to oznacza, że nigdy nie zapiszę jej na żadne zajęcia? Nie. Jeśli kiedyś przyjdzie i powie, że chce spróbować tańca, pływania czy gry na gitarze, będę pierwsza, która ją wesprze. Ale dopóki sama nie czuje takiej potrzeby, pozwalam jej być dzieckiem.

Adela

Olga Frycz już gotowa na święta. Pochwaliła się choinką, a pod zdjęciami zawrzało.
Źródło: instagram.com/tojafrycz
Reklama
Reklama