"Kiedy odmawiam swojej 5-letniej Oli batonika, lizaka czy cukierków, mam wrażenie, że staję się w oczach rodziny uosobieniem zła. Mój mąż, Artur, żartuje, że 'zrobię z niej dziwaka, który na imprezie urodzinowej będzie jadł sałatę'. Ja po prostu staram się dbać o zdrowie mojego dziecka".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Daj jej w końcu spokój, to tylko cukierek"
Nie wiem, ile razy usłyszałam to zdanie – od męża, od babci, od znajomych. Każda próba wytłumaczenia, że Ola naprawdę nie potrzebuje kolejnej czekoladki, kończy się tym samym: przewracaniem oczami i pytaniem, dlaczego robię z jedzenia "wielką aferę".
Za naszych czasów jedliśmy wszystko i jakoś żyjemy
– mówi moja teściowa, wciskając Oli ciastko z kremem, podczas gdy ja próbuję podać jej owocowe smoothie. Mąż natomiast stoi z boku i tylko wzrusza ramionami:
Ewa, trochę luzu, przecież to dziecko. Wszystkie dzieci jedzą słodycze.
Właśnie dlatego chcę, żeby Ola była inna; dlatego staram się nauczyć ją od najmłodszych lat, że zdrowe jedzenie to nie kara, tylko inwestycja w siebie.
"A co jej szkodzi kawałek czekolady?"
Nie jestem jakąś fanatyczką zdrowego żywienia, choć pewnie w oczach mojej rodziny tak to wygląda. Nigdy nie miałam obsesji na punkcie kalorii czy diet, ale odkąd Oleńka przyszła na świat, zaczęłam bardziej świadomie podchodzić do jedzenia.
Pamiętam, jak oglądałam program o tym, jak cukier wpływa na dzieci – na ich zdrowie, zęby, a nawet zachowanie. Przeraziło mnie, że przeciętne dziecko zjada dziennie więcej cukru, niż powinna dorosła osoba. Zdecydowałam, że u nas będzie inaczej. Nie wyobrażałam sobie, że pozwolę Oli pochłaniać kilogramy słodyczy tylko dlatego, że "dzieci tak mają".
No właśnie – szkodzi. Kiedy tylko próbuję to wytłumaczyć, słyszę, że jestem przewrażliwiona. Mąż, który sam uwielbia batoniki i napoje gazowane, zawsze powtarza, że "od jednego cukierka się nie umrze". Ale problem w tym, że na jednym nigdy się nie kończy.
Babcia daje Olce ciasteczko, wujek przynosi jej lizaka, a na placu zabaw inne dzieci częstują ją żelkami. Nawet jeśli w domu kontroluję, co je, to świat za drzwiami jest pełen pokus. A kiedy odmawiam, to ja staję się "tą złą mamą", która nie pozwala dziecku na drobne przyjemności.
To naprawdę nie ja jestem problemem, to świat, który wmówił nam, że cukier to synonim szczęścia.
"Przestaniesz, kiedy zacznie się ukrywać"
Najbardziej zabolało mnie, gdy mąż zapytał, czy zdaję sobie sprawę, że Ola pewnego dnia zacznie jeść słodycze po kryjomu:
Chcesz, żeby bała się przyznać, że zjadła batonika u koleżanki?
I choć może miał trochę racji, to uważam, że właśnie dlatego tak ważne jest, żeby teraz nauczyć ją, że słodycze to nie zakazany owoc, tylko coś, co warto jeść z umiarem.
Nie chodzi o to, że Ola nigdy nie dostaje słodkości. Pozwalam jej na zdrowe zamienniki – domowe ciastka owsiane, naturalne lody z bananów, owoce w każdej postaci. Staram się pokazać jej, że "słodko”" wcale nie musi oznaczać "niezdrowo".
To nie złe wychowanie, to miłość
Czasem czuję się jak Don Kichot walczący z wiatrakami. Ale kiedy widzę, jak Oleńka zjada ze smakiem miskę truskawek zamiast czekoladowego batona, wiem, że robię coś dobrego. Czy jestem tą złą mamą, która mówi "nie"? Może. Ale bycie mamą to nie tylko spełnianie wszystkich zachcianek. To także wyznaczanie granic, które teraz mogą być niewygodne, ale w przyszłości przyniosą korzyści.
Wierzę, że Ola kiedyś mi za to podziękuje. Może wtedy, gdy nie będzie musiała walczyć z nadwagą, może wtedy, gdy nie będzie bała się wizyty u dentysty, a może wtedy, gdy sama stanie się mamą i zrozumie, dlaczego robiłam to wszystko.
Nie dlatego, że chcę być surowa. Nie dlatego, że jestem "fanatyczką zdrowia". Robię to, bo kocham moją córkę i chcę, żeby miała zdrowy start w życie.
Ewa