"Kiedy zobaczyłam ogłoszenie o zabawie karnawałowej w stylu lat 80., poczułam, że to idealna okazja, żeby na chwilę uciec od codzienności. Marzyłam, żeby znów tańczyć, śmiać się i poczuć jak za dawnych lat. Niestety mój mąż skutecznie zgasił mój entuzjazm, twierdząc, że 'w tym wieku to już wstyd'. Wygląda, że mam spędzić resztę życia w kapciach przed telewizorem. Ja tego nie kupuję".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Dla niektórych życie kończy się po 50-tce
Mam na imię Grażyna, niedawno skończyłam 50 lat i naprawdę nie czuję się staro. Dzieci się usamodzielniły, kredyt na mieszkanie spłacony – w końcu mamy czas, żeby korzystać z życia. Tak mi się przynajmniej wydawało… Dopóki nie zapytałam męża o tę karnawałową potańcówkę. Wyobrażałam sobie, jak razem wybieramy się na imprezę, on zakłada marynarkę, ja jakąś błyszczącą sukienkę, a potem znów szalejemy na parkiecie jak kiedyś. Tymczasem on popatrzył na mnie, jakbym zaproponowała lot na Księżyc.
Jego odpowiedź brzmiała mniej więcej tak:
Nie mamy już dwudziestu lat. Kto na nas będzie patrzył? Po co nam to?
Słysząc te słowa, poczułam się, jakby ktoś mnie zdmuchnął. Czy to ja źle odbieram rzeczywistość, czy on kompletnie się zestarzał? Przecież 50 lat to nie wyrok! Jeszcze mamy w sobie tyle życia, tyle energii! A przynajmniej ja mam.
On wybrał fotel, ja chcę parkiet
Kiedy się poznaliśmy, byliśmy nierozłączni. Imprezy, dancingi, wycieczki – zawsze byliśmy w ruchu. Pamiętam, jak mówił mi, że uwielbia, kiedy zakładam sukienkę i "kradnę show" na każdej imprezie. A teraz: teraz najchętniej zatonąłby w swoim ulubionym fotelu z pilotem w ręku.
Próbowałam mu tłumaczyć, że taka zabawa to szansa, żeby coś zmienić, oderwać się od monotonii. Mówiłam, że to nie tylko dla młodych, że wszyscy mogą się dobrze bawić. Ale on tylko wzruszył ramionami:
Chcesz iść? To idź sobie sama.
I zrobię to. Skoro on woli siedzieć w domu, ja nie zamierzam z niego rezygnować z życia. Znalazłam koleżankę, która pójdzie ze mną. Już zamówiłam sukienkę z cekinami, która wygląda jak żywcem wyjęta z lat 80. Umówiłam się nawet do fryzjera na loki jak u Madonny. Jak szaleć, to szaleć.
Nie wiem, czy wciąż jestem dla niego atrakcyjna
W głębi serca nie chodzi tylko o tę jedną imprezę. Chodzi o nas. O to, że czuję, jak oddalamy się od siebie. Kiedy patrzę na niego, to widzę nie tego chłopaka, który zawsze był gotowy na przygodę, ale zmęczonego, zrzędliwego faceta. I najgorsze, że chyba już nie patrzy na mnie jak kiedyś. Pamiętam, jak tańczyliśmy razem na weselu znajomych 15 lat temu – wtedy mówił mi, że "wszyscy patrzą tylko na mnie". Teraz nawet nie zauważa, kiedy zakładam nową sukienkę.
Nie chcę się godzić na to, że reszta naszego życia ma być tylko wspólnym siedzeniem na kanapie. Chciałabym, żeby znów patrzył na mnie z podziwem, żeby znów chciał mnie gdzieś zabrać, cieszył się moją obecnością. Ale on chyba uznał, że już "wszystko za nami".
Wiecie co, postanowiłam, że nie będę czekać, aż on się obudzi. Jeśli chce spędzić resztę życia w kapciach, proszę bardzo. Ale ja chcę czegoś więcej. Ta impreza to dopiero początek. Chcę znów czuć, że żyję, chcę tańczyć, śmiać się i przeżywać coś nowego.
Nie zamierzam przepraszać za to, że mam energię i chęć do życia. Nie będę się tłumaczyć, że wciąż chcę się czuć kobieco, pięknie i młodo – bo na to nigdy nie jest za późno. Może ta noc coś zmieni. Może on zobaczy, że wciąż potrafię błyszczeć, i zapragnie być częścią tego świata. A jeśli nie? Cóż, wtedy będę musiała sama szukać szczęścia. Bo wiem jedno – nie chcę zamykać się w czterech ścianach i patrzeć, jak czas ucieka.
Grażyna 50+, ale w sercu wciąż 25