"Gdy skończyłam 65 lat, nie spodziewałam się już żadnych szaleństw. Rutyna, ogród, spotkania z sąsiadkami – to było moje życie. Tak myślałam, dopóki córka nie wyciągnęła mnie na koncert, który całkowicie odmienił moje podejście. Nagle poczułam, że znowu żyję. Problem w tym, że moje znajome tego nie rozumieją. Słyszę za plecami, że 'przeżywam kryzys' albo że mi 'odbija'. A ja po prostu chcę cieszyć się życiem, zanim naprawdę będzie za późno".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Przez lata byłam "tą spokojną"
Nie będę udawać – przez większość życia byłam raczej stateczna. Nie ciągnęło mnie do imprez, klubów czy innych "młodzieżowych" rozrywek. Nawet za młodu wolałam spotkania w domowym gronie. Wychodzenie na miasto było dla mnie czymś męczącym, a nie przyjemnym. Po ślubie z Markiem życie kręciło się wokół dzieci, obowiązków i codziennej rutyny. Największym szaleństwem było wyjście na wesele w rodzinie.
Od zawsze byłaś taka stateczna i spokojna, i szczerze? Myślałam, że tak ci dobrze. Nikt nie spodziewał się, że nagle zaczniesz mówić o imprezach i koncertach! Co się z tobą stało?
– powiedziała mi ostatnio przyjaciółka Halina, która zna mnie od lat.
Gdy Marek zmarł osiem lat temu, moje życie stało się jeszcze bardziej przewidywalne. Codzienność składała się z drobnych prac domowych, dbania o ogród, który wspólnie zakładaliśmy, i wizyt u sąsiadek na kawę. Byłam przyzwyczajona do swojej rutyny i czułam się w niej bezpiecznie. Dzieci wielokrotnie próbowały wyciągnąć mnie na jakieś wyjście, ale zawsze odmawiałam. Myślałam, że "szaleństwa" to coś, co już dawno mam za sobą.
Córka zabrała mnie na koncert i coś we mnie pękło
Kilka miesięcy temu moja córka Ania obchodziła trzydzieste urodziny. Zamiast tradycyjnego obiadu, zaplanowała wieczorne wyjście na koncert. Kiedy zaproponowała, żebym poszła z nimi, początkowo pomyślałam, że żartuje. Ja? Na koncercie? Po sześćdziesiątce? Wyobraziłam sobie siebie w tłumie młodych ludzi i było mi raczej do śmiechu. Ale Ania się uparła. Twierdziła, że to "raz w życiu" i "będziemy mieć co wspominać". Zgodziłam się, sama nie wiem dlaczego.
Chciałam, żeby mama zobaczyła, że świat to nie tylko dom, ogród i kawa u sąsiadek. Czasem myślę, że zamknęłaś się w klatce, którą sama sobie stworzyłaś
– powiedziała Ania, gdy zapytałam ją, czemu tak bardzo zależało jej na moim towarzystwie.
Na koncercie poczułam się jak w innym świecie. Głośna muzyka, ludzie tańczący dookoła, śmiechy, śpiewy – coś takiego znałam tylko z opowieści. Początkowo czułam się niepewnie, ale po godzinie sama zaczęłam się bawić. Śmiałam się, śpiewałam, klaskałam, a nawet tańczyłam. Kiedy wyszłyśmy z klubu, czułam się... wolna. Wróciłam do domu z uśmiechem na twarzy, pełna energii i chęci do życia.
Nowe życie, ale stare przyjaźnie zaczynają pękać
Po tamtym koncercie zrozumiałam, że chcę więcej takich chwil. Nie mogłam przestać myśleć o tej atmosferze, o tym, jak wiele radości może dać jedno wyjście. Zaczęłam namawiać Anię na kolejne wypady. Czasem chodzimy do kina, innym razem na karaoke albo do baru na wieczorną pogawędkę. Okazało się, że życie poza czterema ścianami domu ma naprawdę dużo do zaoferowania.
Nie sądziłam, że mama się tak rozkręci. Czasem mam wrażenie, że to ja za nią nie nadążam! Znajduje nowe miejsca, nowe atrakcje, aż sama jestem pod wrażeniem
– mówi Ania.
Ale kiedy zaczęłam opowiadać o tych wyjściach znajomym, nie wszystkie reakcje były pozytywne. Moje sąsiadki patrzą na mnie trochę jak na dziwadło. Kilka razy usłyszałam, że "to chyba nie wypada" albo że "zachowuję się jak nastolatka". Nawet najbliższa przyjaciółka Zosia zasugerowała, że "może mi się po prostu nudzi".
Mówią, że przeżywasz kryzys wieku. Ale wiesz, że my wszyscy się o ciebie trochę martwimy. Przecież jeszcze niedawno siedziałaś tylko w domu
– powiedziała mi Zosia, jakby to miało mnie uspokoić.
To zabolało. Czy naprawdę nie mogę się dobrze bawić, tylko dlatego, że mam trochę więcej lat? Ich krytyka początkowo mnie dotknęła, ale Ania przekonała mnie, żebym się nie przejmowała:
Mamo, nie żyjesz po to, żeby spełniać cudze oczekiwania. Ciesz się życiem, masz do tego pełne prawo.
Nie zamierzam wracać do starej rutyny
Dzięki Ani odkryłam, że życie po sześćdziesiątce nie musi oznaczać końca przygód. Wciąż mam ochotę na nowe doświadczenia i zamierzam to wykorzystać. Mam plany, by wziąć udział w warsztatach tanecznych, wybrać się na koncert, a może nawet na weekendowy wyjazd z przyjaciółmi Ani. Nie chcę już wracać do domu i siedzieć tam w ciszy, tylko dlatego, że "wypada".
Jola, robisz dobrze. Jesteśmy w takim wieku, że nikt już nam nie powie, jak mamy żyć. To teraz jest nasz czas, żeby przeżyć coś dla siebie
– powiedziała moja nowa znajoma Basia, którą poznałam na jednym z wyjść.
Nie ukrywam, że straciłam kilku starych znajomych. Zosia coraz rzadziej mnie odwiedza, a Halina przestała dzwonić. Ale nie zamierzam się tym przejmować. Być może jeszcze spotkam ludzi, którzy tak jak ja chcą czerpać z życia pełnymi garściami, bez patrzenia na metrykę. Nie wykluczam, że będą to ludzie młodsi ode mnie, z którymi wcale nie czuję się gorzej.
To prawda – z zewnątrz może wyglądać to dziwnie, gdy 65-letnia kobieta zaczyna wychodzić na imprezy. Ale czuję, że jestem sobie winna spróbować, jak to jest, gdy żyje się po swojemu. Życie jest krótkie, a ja nie chcę, żeby minęło mi na myśleniu, co „wypada”. Teraz wiem, że mogę być naprawdę szczęśliwa – niezależnie od tego, co na to moje znajome.
Jola