"Od ośmiu lat pracuję w tej firmie i zawsze miałam swoje zasady. Praca to praca, a życie prywatne to coś zupełnie innego. Nigdy nie czułam potrzeby, żeby zaprzyjaźniać się z każdym nowym pracownikiem, który pojawia się na chwilę, a potem znika. Kiedy więc odmówiłam zrzutki na urodzinowy prezent dla nowej koleżanki, której nawet nie znam, stałam się wrogiem publicznym numer jeden. Atmosfera wokół mnie zgęstniała, a ja zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę muszę ulegać tej całej biurowej presji".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Od lat jestem tu "stałym elementem"
Mam na imię Beata i pracuję w tej firmie już osiem lat. Można powiedzieć, że jestem jednym z "weteranów" – większość pracowników przewija się przez nasze biuro jak przez przystanek autobusowy. Zatrudniają ludzi, którzy przychodzą, pracują parę miesięcy i odchodzą. Na niższych stanowiskach rotacja jest ogromna, bo płace nie są najlepsze, a warunki dość wymagające.
Przez te wszystkie lata poznałam tyle twarzy, że przestałam zapamiętywać imiona. W tej firmie robię swoje, ale nie czuję potrzeby, żeby wchodzić w głębsze relacje z każdym nowym pracownikiem. Mam kilku kolegów, z którymi się dogaduję, ale "rodzinna atmosfera" w biurze - to nie dla mnie. Zawsze traktowałam tę pracę profesjonalnie, bez mieszania jej z życiem prywatnym.
Nowa koleżanka i jej pomysły na "budowanie zespołu"
Ostatnio w firmie pojawiła się nowa osoba – Anka, zatrudniona specjalnie do poprawy "atmosfery w zespole". Nie jestem przeciwna takim inicjatywom, ale Anka przyszła z całą masą pomysłów, które kompletnie nie leżą w moim stylu. Już w pierwszym tygodniu zapowiedziała, że zaczniemy obchodzić urodziny każdego pracownika. A to oznaczało składki na prezenty – dla wszystkich, niezależnie od tego, czy ktoś jest tu rok, czy miesiąc.
W pierwszym miesiącu Anka zorganizowała już trzy takie zbiórki. Każdy miał dorzucić się na prezenty dla osób, których często nawet nie zdążyłam poznać. Na początku jeszcze machnęłam na to ręką – raz mogę się dorzucić. Ale przy czwartej składce, gdy poprosiła o pieniądze na prezent dla nowej koleżanki, która pracuje tu może dwa miesiące, poczułam, że coś tu nie gra.
Nie chcę brzmieć jak sknera, ale po prostu nie widzę sensu wydawania pieniędzy na kogoś, z kim nigdy nawet nie rozmawiałam. Odmówiłam, a wtedy zaczęło się robić naprawdę dziwnie.
Beata, takie gesty naprawdę budują atmosferę. Chodzi o to, żeby wszyscy czuli się częścią zespołu. Twoja postawa może naprawdę wpłynąć na innych
– powiedziała mi Anka z wyraźnym wyrzutem.
Odmówiłam składki – teraz jestem jak ta owca
Kiedy powiedziałam, że nie będę się dorzucać na kolejną zbiórkę, atmosfera w pracy zrobiła się lodowata. Anka najwyraźniej nie mogła przełknąć tego, że ktoś "psuje" jej wizję zgranego zespołu. Zorganizowała urodzinowe spotkanie – wszyscy zeszli na tort i długą przerwę, a ja zostałam sama przy biurku. W powietrzu czułam dziwną atmosferę, jakby wszyscy nagle postanowili, że jestem "tą, która psuje zabawę".
Po "urodzinowej imprezie" koledzy, z którymi miałam zawsze dobry kontakt, zaczęli mnie unikać. Patrzyli na mnie dziwnie, a rozmowy nagle ucichły, gdy tylko pojawiałam się w pobliżu. Z dnia na dzień stałam się outsiderem, tylko dlatego, że nie chciałam składać się na prezenty dla kogoś, kogo w ogóle nie znam.
Praca to miejsce, gdzie ludzie powinni się wspierać. To nie chodzi o te parę złotych, tylko o gest. Twoje podejście sprawia, że inni czują się dziwnie
– rzucił mi w końcu jeden z kolegów.
Nie zamierzam zmieniać zdania tylko dlatego, że inni tego oczekują
Patrzę na tę sytuację i nie mogę wyjść ze zdziwienia. Mam swoje zasady i uważam, że nie muszę ich zmieniać tylko dlatego, że nagle pojawiła się Anka z pomysłem na "idealny zespół". Pracuję tu od lat i nigdy nie było takich problemów. Teraz, nagle, czuję presję, żeby składać się na prezenty dla osób, które pojawiają się i znikają.
Zbliża się grudzień, a Anka już zapowiedziała, że planuje kolejne zbiórki – na urodziny i "małe upominki świąteczne" dla wszystkich. Zaczynam mieć tego serdecznie dość. Praca to praca, a nie miejsce na kolejne wydatki na prezenty dla ludzi, których prawdopodobnie za chwilę już tu nie będzie.
Póki co w biurze patrzą na mnie jak na czarną owcę, która nie chce "zintegrować się z zespołem". Może rzeczywiście jestem jedyną osobą, która potrafi powiedzieć "stop", ale wolę to niż wydawać pieniądze tylko po to, by przypodobać się wszystkim na siłę. Jeśli bycie sobą oznacza bycie czarną owcą – trudno, mogę nią być.
Beata