"Gdy patrzę na Anię, widzę w niej swoje małe dziecko, które kiedyś tuliłam do snu, któremu pomagałam stawiać pierwsze kroki. Chciałam, żeby wyrosła na mądrą, odpowiedzialną kobietę. A teraz widzę dorosłą osobę, która żyje na nasz koszt i nie ma najmniejszej ochoty niczego zmieniać. Próbowałam z nią rozmawiać, prosiłam, tłumaczyłam, ale ona nie słucha. Czuję, jakby coś we mnie pękało za każdym razem, kiedy widzę, że nic do niej nie dociera".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
„Ania ma 20 lat i nadal siedzi na naszym utrzymaniu”
Kiedy Ania zaczęła studia zaoczne, myślałam, że to będzie dobry moment, żeby się trochę usamodzielniła. Ustaliliśmy z Markiem, moim mężem, że będziemy ją wspierać, ale tylko na początku. Powiem szczerze: liczyliśmy, że odetchniemy trochę finansowo. Córka miała zajęcia w weekendy, więc cały tydzień był do jej dyspozycji – mogła spróbować swoich sił w pracy na pół etatu, nauczyć się odpowiedzialności, poznać, co to znaczy zarobić własne pieniądze. Minął rok, a Ania nadal siedzi w domu, a my płacimy za wszystko.
Nie mówię, że całe dnie nic nie robi – trochę się uczy, spotyka z koleżankami, ogląda seriale. Czasem pójdzie na siłownię albo do kawiarni. Na początku myślałam, że potrzebuje czasu, żeby się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. Ale ile można czekać? Czas mija, a Ania ani myśli podjąć stałą pracę. Przy każdej rozmowie o pieniądzach słyszę, że "inni rodzice nie wymagają od dzieci tak szybko samodzielności" i że "to przecież nasz obowiązek ją wspierać".
Rozpieszczone pokolenie
Najbardziej boli mnie to, że Ania w ogóle nie chce nas słuchać. Każda rozmowa na temat pracy kończy się w ten sam sposób: ona obrażona, a ja z poczuciem winy, że naciskam na własne dziecko. Powtarza, że wszystkie jej koleżanki są na utrzymaniu rodziców, że w dzisiejszych czasach tak jest normalnie.
Dlaczego macie z tym taki problem? Przecież inni rodzice też pomagają swoim dzieciom
– powiedziała ostatnio z wyrzutem.
Moja przyjaciółka, która ma dwie dorosłe córki, próbuje mnie pocieszać:
Asiu, nie możesz się obwiniać. Dzisiejsze pokolenie jest inne, oni mają wszystko łatwiejsze, ale przez to trudniej im dojrzeć.
Staram się to zrozumieć, ale nie umiem przestać czuć żalu. Kiedy ja byłam w jej wieku, miałam już pracę i sama płaciłam za swoje potrzeby. Wychowałam się w innej rzeczywistości, może dlatego tak trudno mi zaakceptować jej postawę.
To wina nas, starszych
Czasem łapię się na myśli, że może to nasza wina. Zawsze chcieliśmy dać Ani wszystko, co najlepsze. Była naszym oczkiem w głowie, nie mogłam znieść myśli, że mogłoby jej czegoś brakować. Kiedy patrzę na nią teraz, dorosłą kobietę - a przynajmniej osobę z dowodem osobistym w kieszeni - która nie chce pracować i w sumie nie widzi potrzeby, żeby się usamodzielnić, zaczynam się zastanawiać, gdzie popełniliśmy błąd.
Niedawno Marek próbował być bardziej stanowczy. Powiedział Ani, że skoro studiuje zaocznie, powinna znaleźć sobie chociaż pracę na pół etatu, żeby nauczyć się odpowiedzialności. Zareagowała, jakbyśmy zażądali od niej czegoś absurdalnego.
Tylko wy macie z tym problem. Co z was za rodzice?
– mówiła, obrażona. A ja czułam, jakby moje serce pękało. Gdzie podziała się ta mała dziewczynka, która przybiegała do mnie z każdą troską i marzeniem? Czy naprawdę tak bardzo się od siebie oddaliliśmy?
Znajomy powiedział mi kiedyś:
Czasem trzeba dzieciom postawić granice, bo jeśli tego nie zrobisz, to nigdy nie dorosną.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie, ale jak mam to zrobić; jak mam być surowa dla własnego dziecka.
Boję się, że córka zostanie z nami na zawsze
Nie umiem przestać myśleć o tym, co będzie dalej. Jak długo jeszcze mamy płacić za jej życie, skoro ona sama nie ma ochoty podjąć żadnego wysiłku. Kocham moją córkę, ale mam wrażenie, że nasze wsparcie staje się dla niej wygodnym schronieniem, w którym nie musi podejmować żadnych decyzji ani ponosić odpowiedzialności. Boję się, że tak będzie już zawsze.
Ostatnio mąż zasugerował, że może powinniśmy ograniczyć jej wsparcie, żeby zobaczyła, jak wygląda dorosłe życie. Ale jak to zrobić? Przecież to nasze dziecko. Nie mogę przestać się martwić, że jeśli jej nie pomożemy, zostanie sama, nieprzygotowana na prawdziwe życie.
Może to tylko przejściowe, Asia. Może w końcu zrozumie i sama zacznie coś zmieniać
– powiedziała mi kiedyś siostra. Tylko że ja już w to nie wierzę.
Każdego dnia zadaję sobie pytanie, czy mogłam zrobić coś inaczej. Może gdybyśmy byli bardziej stanowczy, gdybyśmy wcześniej postawili sprawę jasno, teraz byłaby inną osobą. Ale na razie widzę tylko dorosłą córkę, która żyje na nasz koszt i nie czuje potrzeby, żeby to zmienić. I choć serce mi pęka, czuję, że muszę jej powiedzieć, że tak dalej być nie może.
Joanna