"Dla większości mojej rodziny 1 listopada to czas obowiązkowego stania w korkach do cmentarza i dźwigania zniczy. Dla mnie – idealna okazja na wakacje, bo ceny wyjazdów spadają, a hotele pustoszeją. Rodzina nie rozumie mojego podejścia i traktuje mnie jak wyrodną córkę, a ja po prostu większy sens w zaoszczędzeniu paru groszy niż w przepychankach przy wejściu na cmentarz".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
1 listopada = tanie wakacje i zero tłoku
Nigdy nie przepadałam za wakacjami w sezonie. Ludzi tyle, że szpilki wsadzić nie można, a ceny wystrzelone w kosmos. Już w połowie lipca można się ugotować w tym tłumie całe dwa miesiące wakacji zapchane rodzinami z dziećmi – nie ma opcji, żebym wydała ciężkie pieniądze na urlop i męczyła się w takich warunkach. Dlatego odkryłam najlepszy termin na wakacje – długi weekend listopadowy, kiedy wszyscy lecą na przewiany wiatrem cmentarz, a ja lecę sobie do ciepłych krajów.
Po sezonie jest zupełnie inaczej. Nie ma tego szaleństwa z rezerwacją leżaków i walki o miejsca w restauracjach. Możesz spokojnie odpocząć, bo trudno mówić wtedy o tłumach
- stwierdził mój znajomy Andrzej, który też wyjeżdża zawsze jesienią. Zgadzam się z nim w stu procentach – dlatego co roku, zamiast stać w puchowej kurtce i szaliku na cmentarzu, pakuję bikini i lecę na słoneczne wakacje.
Rodzina ma do mnie pretensje za każdy taki wyjazd
Rodzina, oczywiście, uważa, że nie mam serca. Moja mama i siostra są przekonane, że skoro nie pojawiam się na cmentarzu 1 listopada, to znaczy, że zapominam o bliskich. Bo oczywiście o zmarłych bliskich pamięta się tylko tego jednego dnia w roku... Ale dla mnie nie ma znaczenia, czy pójdę tam dokładnie w ten dzień, czy tydzień później, gdy już wrócę. To przecież nie data jest ważna, tylko sama pamięć. Jednak moi bliscy mają na ten temat inne zdanie.
Dla mnie odwiedzanie grobów raz w roku to tradycja, której nie można odpuścić. Nieważne, czy jest tłok, czy trzeba stać w korkach – to jest nasz obowiązek
- mówi mi co roku moja mama, a w jej głosie słychać wyrzut. Próbowałam jej tłumaczyć, że nie unikam tej tradycji, tylko robię to po swojemu, ale ona widzi to jako brak szacunku.
Wolę plażing niż grobbing
Dla mnie 1 listopada to po prostu najlepszy czas na urlop. Ceny są o wiele niższe, loty i hotele tańsze, a pogoda w wielu miejscach idealna – ciepło, ale bez letnich upałów. Wyjazd na tydzień w listopadzie kosztuje mnie połowę tego, co w lipcu, a ja mogę spędzić ten czas na pełnym relaksie, zamiast dźwigać znicze i nastawiać się na grobbing.
I to jest właśnie moje podejście. Nie jestem "wyrodna" – po prostu wolę zapalić znicz tydzień później, niż tracić majątek i nerwy w zatłoczonych alejach cmentarzy.
Po co płacić za tłumy i ścisk, skoro można mieć spokój i pełen komfort?
- powiedziała mi moja koleżanka Anka, która zaczęła wyjeżdżać po sezonie razem ze mną. Takie dwie kumpele od luksusowych wyjazdów za grosze.
Za każdym razem, kiedy wracam z listopadowego urlopu, moja rodzina robi mi ciche dni. Matka potrafi obrazić się na cały miesiąc, dopóki nie pójdę na grób z nowym wieńcem. Siostra z kolei co roku prosi mnie, żebym sobie odpuściła ten wyjazd i spędziła Wszystkich Świętych z nimi "tak jak należy". Dla nich moje wakacje to brak szacunku, dla mnie to rozsądna decyzja.
Nie rozumiem, czemu twoja rodzina tak na to reaguje. Przecież to, kiedy odwiedzasz groby, nie zmienia faktu, że pamiętasz o bliskich
- opowiadała mi kiedyś na wakacyjnym leżaku Anka.
Pamięć nie zależy od daty, ale mojej rodzinie trudno to zaakceptować. Na razie zostaje mi cieszyć się listopadowym słońcem i przeczekać ich kolejnego cmentarnego focha, gdy wrócę.
Gabi