"Zapisałam córkę do prywatnego przedszkola, bo chciałam dać jej najlepszy start, jaki możemy jej zapewnić. To miejsce oferuje świetne zajęcia dodatkowe, naukę języków, sporo rozwijających aktywności. Oczywiście, nie jesteśmy bogaczami, więc oboje z mężem wzięliśmy dodatkowe godziny pracy, żeby móc to opłacić. Na początku wydawało mi się, że damy radę, ale szybko okazało się, że jesteśmy jedyną 'zwykłą' rodziną w tej grupie, a rzeczywistość finansowa nas przerosła. Okazało się, że urodziny, imprezy i prezenty to tutaj zupełnie inny świat".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Prywatne przedszkole – pomysł ambitny, ale kosztowny
Zależało mi, żeby Majusia miała świetny start, więc poszukałam przedszkola, które oferuje dużo ciekawych zajęć. To, na które się zdecydowaliśmy, ma program wzbogacony o naukę języków, zajęcia plastyczne, muzyczne – w sumie wszystko, czego można by chcieć dla dziecka. Razem z mężem wiedzieliśmy, że będzie to dla nas spory wydatek, ale postanowiliśmy się postarać, więc oboje z mężem trochę dorabiamy po godzinach, a trochę przykróciliśmy listę pozostałych wydatków.
Niestety szybko poczuliśmy, że trochę nie pasujemy do towarzystwa. Rodzice innych dzieci to lekarze, prawnicy, właściciele firm – ludzie, dla których te dodatkowe wydatki to żadna przeszkoda. A my to typowi "Kowalscy", którzy muszą planować każdy większy wydatek.
canva.com
Składki i wyprawki – koszty, które nas zaskoczyły
Na początku myślałam, że to nie będzie miało znaczenia, bo dzieci przecież nie interesują się takimi rzeczami. Ale szybko wyszło inaczej. Oprócz wysokiego czesnego okazało się, że musimy co miesiąc dokładać po 300 zł do składek na różne przedszkolne atrakcje i wydarzenia. Do tego doszła wyprawka – każde dziecko musi mieć taki sam zestaw, a oczywiście przedszkole wybrało te droższe opcje.
No dobra, jakoś to przełknęliśmy. Pomyślałam, że w końcu dajemy córce coś wyjątkowego. Ale wtedy zaczęły się zaproszenia na urodziny kolegów i koleżanek, a z nimi jeszcze większy szok.
Imprezy urodzinowe to prawdziwy wyścig na prezenty
Na początku nawet się cieszyłam – w końcu Hania będzie miała okazję lepiej poznać swoich kolegów i koleżanki, a my przy okazji my poznamy pozostałych rodziców. Niestety, rzeczywistość urodzinowych przyjęć była inna niż się spodziewałam. Okazało się, że tutaj obowiązuje zwyczaj przygotowywania list prezentów, na których dzieci wpisują swoje wymarzone podarunki.
Pamiętam, że za moich czasów urodziny to były drobne upominki albo składaliśmy się na jeden większy prezent. A tutaj na jednej z list życzeń zobaczyłam przenośną konsolę i telefon... Co gorsza, te najdroższe pozycje od razu zostały "zaklepane" przez niektórych rodziców, jakby to była jakaś rywalizacja. Nam zostały klocki LEGO, ale nie byle jakie – konkretna edycja, która kosztowała prawie pięćset złotych.
Jeśli Hania ma chodzić na wszystkie te urodziny, to naprawdę nie wiem, jak to zrobimy. Nasz budżet ledwo to wytrzymuje, a przecież nie chcę, żeby była jedyną dziewczynką, która nie może przyjść na przyjęcie tylko dlatego, że rodziców nie stać na luksusowe prezenty.
Adobe Stock
Pomysł męża mnie przytłoczył
Szczerze: jestem załamana. Chciałam dać Hani najlepsze możliwości, ale teraz czuję, że może to było złe posunięcie. Mąż stara się mnie pocieszyć i zaproponował, żebyśmy zrobili jej podobną listę na urodziny, a potem te prezenty sprzedawali albo przekazywali dalej.
Przecież ona i tak się wszystkim nie pobawi
– mówił.
Teoretycznie to ma sens, ale nie mogę się na to zgodzić. Jak mam zabrać prezent własnemu dziecku, tylko po to, żeby go odsprzedać? Czuję się z tym źle, ale pod kątem finansowym nie wiem, jak to wszystko uciągniemy.
Chciałam dla Majuni dobrze, ale czuję, że po prostu nie stać nas na to przedszkolne życie pełne luksusów. Życie stało się tak drogie, a teraz te różnice między nami a resztą rodziców widać na każdym kroku. Może po prostu to nie jest miejsce dla nas.
Załamana mama