"Zawsze wiedziałam, że żona mojego brata, Dorota, jest trochę oderwana od rzeczywistości. Z jej poglądami na życie nigdy mi nie po drodze, ale zazwyczaj traktowałam je jak niewinny kabaret, z którego można się pośmiać z mężem. Jednak ostatnio na rodzinnej imprezie Dorota posunęła się za daleko – wprost zarzuciła mi, że nie dbam o swoje dzieci, bo pozwalam im nosić ubrania z lumpeksu. Tym razem nie mogłam już siedzieć cicho".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Bratowa żyje w luksusowej bańce
Dorota jest stereotypową jedynaczką, wychowaną w bogatym domu, w którym nigdy niczego nie brakowało. Więc i Dorota od małego dziecka była przyzwyczajona do życia w luksusie. W jej domu wszystko było podane na tacy – pieniędzy nigdy nie brakowało, a każdy jej kaprys był spełniany. Dla niej kilka tysięcy złotych to może nie drobniaki, ale też nic wielkiego, więc nic dziwnego, że nigdy nie zrozumie, jak wygląda codzienne życie przeciętnej rodziny. Pamiętam, że mój brat, gdy jeszcze się z nią spotykał, wstydził się podjeżdżać do jej domu swoim starym samochodem. Nie dziwię mu się – Dorota już wtedy dawała mu odczuć, że "lepiej wyglądałby w czymś nowszym".
Dziś są już małżeństwem, a mój brat pracuje w firmie jej ojca. Choć są razem już kilka lat, mam wrażenie, że Dorota nadal żyje w luksusowej bańce. Nie ma pojęcia, jak wygląda codziennie życie ludzi zarabiających średnia krajową. Przykład: kiedyś, w trakcie Wigilii, zaczęła tłumaczyć mojej mamie, że robienie świątecznych potraw w domu to strata czasu, bo teraz wszystko można zamówić z cateringu. Z mężem zaśmiewaliśmy się z tego przez tydzień. Ciekawe, jak sobie wyobraża wychowywanie dzieci – że zamówi catering do codziennych obiadów?
Zwykle ignoruję jej komentarze i traktuję je z przymrużeniem oka, ale ostatnio, na imieninach taty, przeszła samą siebie. Wprost uderzyła we mnie i w moje dzieci i tym razem nie zamierzałam tego puścić płazem.
canva.com
Kupowanie ubrań w lumpeksie to "zaniedbywanie dzieci"
Wszystko wydarzyło się na rodzinnej domówce z okazji imienin taty. Moja mama przyniosła mi torbę z ubraniami dla dzieciaków, które upolowała w lumpeksie. Sama ją o to poprosiłam, bo nie zawsze mam czas na buszowanie po second-handach, a mama dobrze wie, co spodoba się dzieciakom. Oczywiście Dorota musiała to skomentować i dorzucić swoje "trzy grosze".
Według niej kupowanie dzieciom ubrań z drugiej ręki to wyraz braku troski z mojej strony. Stwierdziła, że w ten sposób narażam je na wyśmianie przez rówieśników i pokazuję, że nie są dla mnie wystarczająco ważne, aby kupić im nowe ciuchy, chociażby w sieciówkach. Słuchałam tego z niedowierzaniem. Moje dzieci mają 6 i 8 lat i ani trochę nie interesuje ich, skąd pochodzą ich ubrania – ważne, że są wygodne i kolorowe. Poza tym, po co wydawać fortunę na rzeczy, z których zaraz wyrosną - uważam to za niepotrzebną rozrzutność. Co więcej: ja za dziecka także donaszałam ubranie po starszych dzieciakach z rodziny, a moje ubrania "szły dalej" do młodszego rocznika kuzynów i kuzynek.
canva.com
Puściły mi nerwy i powiedziałam jej, co myślę
W końcu nie wytrzymałam i odpowiedziałam jej wprost. Powiedziałam, że to moje dzieci i sama decyduję, co jest dla nich najlepsze. Stwierdziłam, że nie życzę sobie takich uwag i że dbam o nie najlepiej, jak potrafię. Dodałam też, że jej dzieci mogą mieć problem z rówieśnikami, jeśli wychowa je w przekonaniu, że tylko drogie, markowe rzeczy są coś warte. I że to, co się naprawdę liczy, to nie ciuchy na grzbiecie, a to co dzieci noszą w sercu i głowie.
Dorota spojrzała na mnie zaskoczona, ale przynajmniej w końcu zamilkła. Mam nadzieję, że ten temat już nie wróci, bo naprawdę nie mam ochoty słuchać więcej jej "złotych" rad na temat wychowywania dzieci.
Patrycja