"Co roku wyjeżdżam do sanatorium, zawsze sama i zawsze staram się o pokój jednoosobowy. Lubię mieć święty spokój i cenię sobie swoją przestrzeń, a w sanatorium różni ludzie potrafią być naprawdę uciążliwi. Tym razem jednak zrobiłam wyjątek – moja koleżanka Aniela namówiła mnie, żebyśmy pojechały razem, rozwijając przede mną wizję wspólnych wypadów na kawkę i ciastka. Niestety, zamieniła mój urlop w istny koszmar".
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Wyjazd do sanatorium stał się moją małą tradycją
Mój mąż, Wiktor, zmarł 10 lat temu. Miał sporo problemów zdrowotnych – otyłość, serce, cukrzyca – ale kompletnie się tym nie przejmował. W końcu serce nie wytrzymało. Dostał zawału, trzy dni w szpitalu i koniec. To było dla mnie ogromne przeżycie, ale z czasem postanowiłam zadbać o siebie, żeby nie skończyć tak jak on. Zaczęłam chodzić na siłownię, przeszłam na dietę, chociaż czułam się tam trochę jak intruz, bo wokół sami młodzi, a ja jedna z najstarszych. Ale trzymałam się tego dla zdrowia.
Od tamtego czasu regularne wyjazdy do sanatorium stały się moją małą tradycją. Raz nad morze, raz w góry – zależy, co uda się załatwić. Zawsze wybieram pokój jednoosobowy, żeby mieć pełną swobodę. Lubię ludzi, ale w sanatoriach często każdy ma swoje dziwactwa, a ja wolę spędzać czas po swojemu. W przeszłości, kiedy musiałam dzielić pokój, trafiały mi się współlokatorki, które chrapały, bałaganiły albo ciągle chrupały jakieś ciastka czy inne mamlące przekąski. Dlatego od lat jeżdżę sama i cenię sobie ten czas tylko dla siebie.
canva.com
Dałam się namówić na wyjazd z Anielą i bardzo tego żałuję
W tym roku dałam się jednak namówić. Moja koleżanka Aniela zadzwoniła do mnie i poprosiła, żebym zabrała ją ze sobą. Mówiła, że nigdy nie była w sanatorium i że boi się jechać sama. Znałam ją i wiedziałam, że potrafi być straszną marudą, więc początkowo próbowałam wymigać się od tego pomysłu. Aniela jednak zapewniała mnie, że nie będzie narzekać, że postara się zachowywać inaczej. No więc dałam się namówić, co z perspektywy czasu uważam za duży błąd.
Podróż była jeszcze znośna – widziałam, że Aniela kilka razy chciała coś skomentować, ale ugryzła się w język. Niestety, kiedy tylko dotarłyśmy na miejsce, zaczęło się prawdziwe piekło. Nic jej nie pasowało – pokój za mały, jedzenie za zimne, obsługa niemiła. A to dopiero początek. Próbowałam nie przejmować się jej narzekaniem, proponowałam różne aktywności, żeby jej poprawić humor, ale nic nie działało. Z każdym dniem stawało się tylko gorzej.
canva.com
Jedno zdanie Anieli rozwaliło mnie emocjonalnie
W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam jej powiedzieć, co myślę. Spojrzałam na nią i powiedziałam:
Aniela, powiedz mi coś miłego, chociaż raz.
Myślałam, że może to ją otrzeźwi, że przestanie marudzić chociaż na chwilę. Ale ona tylko spojrzała na mnie z tym swoim krzywym uśmieszkiem i odpowiedziała:
Przy tobie to ja nie mogę się uśmiechać jak jakiś głupi do sera.
Nie wytrzymałam, po prostu się popłakałam. Te słowa tak mnie zabolały, że odebrały mi całą radość z wyjazdu. Cały ten turnus, który miał być dla mnie odpoczynkiem, zamienił się w koszmar. Przez ten jeden wyjazd utwierdziłam się w przekonaniu, że nigdy więcej nie pojadę z żadną koleżanką do sanatorium. To miał być czas dla mnie, a zamiast tego dostałam dawkę stresu, której naprawdę mi nie brakowało.
Aneta