"Od dłuższego czasu każdy weekend wygląda u nas dokładnie tak samo: ja z dziećmi w domu, on w lesie albo nad rzeką z kumplami. Uważa, że skoro to on zarabia, a ja 'siedzę w domu', to obowiązki domowe i opieka nad dziećmi są tylko na mojej głowie. Przestaję już wierzyć, że coś się zmieni".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Weekend z kumplami - co tydzień
Od piątku rano wiem już, że męża nie zobaczę aż do niedzieli. Zawsze wychodzi z domu z uśmiechem, pełen energii i oczywiście, z walizką wypakowaną ubraniami na weekend. Jak tylko wychodzi, w głowie pojawia mi się obraz kolejnych dwóch dni, które spędzę sama, z dwójką dzieci, i całą masą obowiązków, o których on najwyraźniej dawno zapomniał.
Wcześniej nie było tak źle – spędzaliśmy razem czas w weekendy, wychodziliśmy do parku ze starszym dzieckiem, nawet gotowaliśmy coś wspólnie. Ale odkąd urodziła się nasza młodsza córka, mąż nagle zaczął "odkrywać swoje pasje": ryby z kumplami, wypady do lasu pod biwak, nocne ogniska. Zmienił się nie do poznania, a nasze życie rodzinne stało się dla niego niewiążącym tłem.
Muszę mieć chwilę dla siebie, bo się uduszę. Ty masz swoje dzieci i dom, ja mam swoje życie poza pracą. Przecież w tygodniu na wszystko zarabiam. To ty nie pracujesz, więc weekend to czas, kiedy ja odpoczywam
– mówi mi, jakby to wszystko było takie oczywiste. Te słowa zawsze trafiają w czuły punkt, jakby moja praca w domu w ogóle się nie liczyła.
Wykańcza mnie to „nicnierobienie”
Dla mojego męża to, że jestem z dziećmi w domu, oznacza, że po prostu "nic nie robię". Mam tylko zająć się nimi, ogarnąć dom, ugotować i posprzątać. "Tylko". Czasem próbuje to tłumaczyć w naprawdę absurdalny sposób.
Nie rozumiem, co cię w tym męczy. Przecież to tylko dom i dzieci. Ja przychodzę z pracy i naprawdę potrzebuję się wyciszyć.
To jego wyciszanie się trwa czasem cały weekend, podczas gdy ja na drugi samotny dzień ledwo trzymam się na nogach.
Chciałabym, żeby zobaczył, jak wygląda moja codzienność. Rano ubieram starszego syna do przedszkola, jednocześnie karmiąc młodszą córkę. Potem sprzątanie, pranie, gotowanie i zakupy – ciągle w biegu, bez chwili przerwy. Kiedy dzieci zasypiają, zamiast odpocząć, muszę zabrać się za porządki, bo inaczej wszystko leży. Ale przecież według mojego męża to nie jest praca.
Zaczynam poważnie myśleć, że jedynym rozwiązaniem jest separacja. Wydaje się to brutalne, ale przynajmniej wtedy miałabym jasność, że wszystko robię sama, zamiast łudzić się, że mam w tym wszystkim wsparcie. Tyle że wtedy teściowa przestanie mi pomagać i cały dom naprawdę będzie tylko na mojej głowie.
Anka, weź się nie przejmuj. Może twój mąż jeszcze się ogarnie, przecież to przejściowe
– słyszę czasem od koleżanek "z piaskownicy", które próbują mnie pocieszyć, widząc mnie - a nie męża - po raz kolejny na placu zabaw. Ale te słowa nie dają mi już żadnej nadziei, bo każda rozmowa z nim kończy się tak samo. Jakbyśmy byli z dwóch różnych planet.
Chciałabym odzyskać poczucie, że mam kogoś obok, kto chce razem ze mną budować rodzinę, a nie tylko uciekać w "męski reset". Czas pokaże, co zrobię, ale coraz mniej widzę szans na to, że ten związek da mi poczucie wsparcia, którego tak bardzo potrzebuję.
Anka