"Całe życie człowiek myśli, że zdrowie będzie dopisywać, że na starość jakoś sobie poradzi. Ale życie czasem płata figle i wszystko może się zmienić w jednej chwili. Po udarze nie byłam już samodzielna i moje dzieci nie były gotowe, żeby się mną zająć. Planowali oddać mnie do ośrodka, a wtedy moja synowa powiedziała 'nie'. Dzięki niej moje życie wygląda dziś zupełnie inaczej".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Wychowałam dzieci sama, ale nie miałam im tego za złe
Jestem wdową i mam trójkę dorosłych dzieci. Niestety, połowę ich dzieciństwa musiałam radzić sobie sama, bo mój mąż zginął tragicznie podczas akcji ratunkowej. Był strażakiem i poświęcił swoje życie, ratując innych. Dzieci były jeszcze małe, a ja musiałam jakoś stanąć na nogi i zapewnić im normalne życie.
W końcu dzieci dorosły, każde poszło w swoją stronę. Córka wyjechała za granicę, starszy syn zrobił karierę w biznesie i wiecznie był zajęty. Młodszy syn znalazł sobie żonę, Alinę. Polubiłam ją, choć przyznam, że wydawała mi się trochę "lekkoduszna" – taka miła, zawsze uśmiechnięta, ale trochę nieprzejmująca się problemami. Nigdy bym się nie spodziewała, że to właśnie ona najbardziej mi pomoże.
canva.com
Jeden dzień wywrócił moje życie do góry nogami
Życie sobie płynęło spokojnie. Mieszkałam sama, ale nie czułam się samotna – miałam swoje pasje, przyjaciółki, a dzieci od czasu do czasu mnie odwiedzały. Zdrowie dopisywało, chociaż leczyłam się u kardiologa. Myślałam, że jestem nie do zdarcia.
Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło. Wstałam rano, chciałam pościelić łóżko, a nagle poczułam się bardzo źle. Ostatnie, co pamiętam, to jak tracę przytomność. Leżałam tak przez kilka godzin, aż młodszy syn i Alina przyjechali do mnie w odwiedziny. Przez okno zobaczyli, że leżę na podłodze. Wezwali pogotowie i zabrali mnie do szpitala. Okazało się, że to udar.
Po tamtym udarze nic już nie było takie samo. Straciłam sprawność, miałam problem z mówieniem, nie mogłam chodzić. Moje życie w jednej chwili wywróciło się do góry nogami.
Dzieci planowały ośrodek, ale Alina postawiła się okoniem
Moje dzieci się przejęły, ale wyraźnie nie były gotowe na to, żeby wziąć na siebie pełną opiekę nade mną. Starszy syn i córka zaczęli szukać dla mnie ośrodka – czegoś na poziomie, gdzie miałabym dobrą opiekę i rehabilitację. Młodszy syn był rozdarty, bo nie chciał mnie zostawić, ale miał pracę, małe mieszkanie i, wiadomo, żonę, której zdanie też musiał brać oczywiście pod uwagę. Nie mam pretensji do dzieci - z perspektywy czasu wiem, że opieka nad starsza osobą po udarze to nie hop siup, to ciężka codzienna robota wymagająca wiedzy.
Wtedy właśnie Alina powiedziała:
Nie ma mowy, żeby mama poszła do ośrodka.
Stwierdziła, że razem ze swoim mężem przeprowadzą się do mnie i że ona - ze wsparciem pielęgniarki domowej - weźmie na siebie opiekę. Powiedziała, że to jej obowiązek i że poradzi sobie z tym wszystkim. Byłam w szoku. Zawsze myślałam, że to raczej beztroska dziewczyna, a tu nagle taka dojrzała decyzja.
Nie każda synowa by się tak poświęciła. Ty to naprawdę masz szczęście, że na nią trafiłaś
– powiedziała moja przyjaciółka, gdy opowiedziałam jej przez telefon o planach Aliny. I miała rację, bo Alina rzeczywiście wzięła na siebie coś, co mało kto by udźwignął.
canva.com
Synowa została moim aniołem stróżem
Alina dotrzymała słowa. Przeprowadzili się do mojego domu i zajęła się mną, jakbym była jej własną matką. Woziła mnie na rehabilitację, ćwiczyła ze mną w domu, razem z moim synem przystosowała wszystko tak, żebym mogła poruszać się na wózku. Przez pierwsze lata zrezygnowała z pracy i nawet plany macierzyńskie odłożyła na bok. Dopiero po trzech latach wróciła do pracy zdalnej, a na dziecko zdecydowali się cztery lata później. Do tej pory czuję w sercu ból, że to ja byłam przyczyną tych wszystkich decyzji.
Bez Aliny twoje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Nasze życie wyglądałoby inaczej. Ona naprawdę zmieniła wszystko
– powiedział mi kiedyś starszy syn. Byłam wzruszona, bo zrozumiałam, że cała rodzina docenia to, co moja synowa, w gruncie rzeczy przecież obca osoba, nie krew z mojej krwi, dla mnie zrobiła.
Dziś nadal poruszam się głównie na wózku, ale dzięki Alince nie jestem sama. Doczekałam się wnuków i mogę być częścią ich życia. Nie mogę ich bawić tak, jak sobie to kiedyś wyobrażałam, ale jestem blisko i widzę, jak dorastają. Nie wyobrażam sobie życia w ośrodku, gdzie czułabym się tylko kolejną pacjentką.
Masz szczęście, że masz taką synową. To prawdziwy skarb, bo nie każdemu się tak udaje
– mówi mi często sąsiadka. Wiem, że to prawda. Dzięki Alinie mam dom pełen życia, a nie sterylną salę w ośrodku. Będę jej wdzięczna za to do końca życia.
Marianna