"Wszystko przez moją sąsiadkę, panią Helenę, której zmarł mąż. Od kiedy została sama, to ciągle prosi mojego męża, żeby jej pomagał w gospodarstwie i wykonywał jakieś różne naprawy. Potem niby z wdzięczności zaprasza go do domu na obiad. No nie dziwne, że ludzie we wsi się ze mnie śmieją. Moje dania stygną, a Helena stawia przed nim trzydaniowe obiadki.".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Owdowiała sąsiadka prosi mojego męża o pomoc
Gdybyście mnie zapytali, powiem szczerze, że nigdy nie żywiłam wobec sąsiadki jakiejś szczególnej sympatii. Zawsze była nieco wścibska i lubiła wiedzieć, co u kogo słychać. Ale ponieważ życie jej nie oszczędzało – w końcu owdowiała – starałam się nie zwracać na to uwagi i przyjęłam, że będziemy jej po prostu czasem pomagać.
Pani Helena jednak, odkąd została sama, zaczęła wyjątkowo często „potrzebować” pomocy mojego męża. Na początku prosiła go tylko o drobne przysługi – przycięcie żywopłotu, naprawienie furtki, czy też przyniesienie drewna na opał. Normalne sprawy, które i tak by załatwił, bo zna się na rzeczy i jest uprzejmym człowiekiem. Ale potem zaczęło się to wszystko wymykać spod kontroli.
Często słyszę, jak Helena niespodziewanie dzwoni do mojego męża w sprawie pomocy przy kurniku, albo przy remoncie szopy, który ponoć zaplanowała jeszcze za życia swojego męża. Mój mąż, choć nie jest rolnikiem, a prace domowe dzieliliśmy na pół, jakoś nie potrafi jej odmówić. I tak to, za każdym razem, zostawia swoje obowiązki i idzie do niej. Oczywiście nie wraca od razu, bo kiedy już skończy „niezbędną” robotę, Helena zaprasza go na obiad lub chociaż na kawę „z wdzięczności”. Mój mąż, jak to mężczyzna – nie zastanawia się długo.
Proszę sobie wyobrazić, że tak zaczęły mijać dni, potem tygodnie, a obecnie – miesiące. Moje dania stygną, a Helena stawia przed nim trzydaniowe obiadki. Kiedyś spróbowałam zrobić scenę, ale skończyło się na tym, że mąż popatrzył na mnie zdziwiony, jakbym to ja była problemem.
Nawet ludzie we wsi się ze mnie śmieją
Wioska zaczęła mówić. Było to do przewidzenia, bo każdy widzi, jak często mój mąż idzie do Heleny i nawet ci, co nigdy nie interesowali się naszym życiem, zaczęli pytać, co to za nadzwyczajna przyjaźń. Mówią, że Helena „szuka kogoś, kto zastąpi jej męża” i że jest wdzięczna „aż za bardzo”. To już niemal żart na nasz temat – w sklepie, na przystanku, u fryzjera – wszędzie tylko słyszę złośliwe szepty i niewybredne komentarze.
Kiedy rozmawiam o tym z mężem, on tylko wzdycha, mówi, że ludzie gadają, bo nie mają nic innego do roboty, a pani Helena naprawdę potrzebuje pomocy. Rozumiem, że nie chce być niemiły, ale jego gotowość do niesienia pomocy przekroczyła już wszelkie granice. Dla sąsiadki wyremontował podjazd, zajął się pszczołami, a nawet naprawił jej piec.
Doszłam do wniosku, że muszę coś zrobić. Ludzie nie przestaną gadać, a ja zaczynam czuć się jak idiotka. Niby to tylko uprzejmość, niby tylko sąsiedzka pomoc, a jednak nie wiem, czy to wystarczy, by usprawiedliwić taką codzienną obecność mojego męża u innej kobiety.
Basia