"Od kiedy mój syn poprosił mnie o kieszonkowe, regularnie mu je wypłacam. Na początku wszystko było w porządku, ale ostatnio jego oczekiwania finansowe zaczynają rosnąć w zastraszającym tempie. Coraz bardziej zastanawiam się, czy on naprawdę potrzebuje więcej pieniędzy, skoro i tak pokrywamy z mężem wszystkie jego potrzeby. A jego "prośby" o dodatkowe kwoty już mnie zaczynają męczyć."
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Kieszonkowe dla nastolatka – od czego to się zaczęło
Zawsze uważałam, że dzieci powinny mieć swoje pieniądze - własna kasa uczy odpowiedzialności i zarządzania. Wiadomo, nikt nie oczekuje, że nastolatek, który ma szkołę i masę nauki, pójdzie do pracy. Dlatego staram się zaspokajać potrzeby mojego syna, no i te mniejsze zachcianki też.
Mój syn ma teraz 14 lat, ale pierwszy raz poprosił o kieszonkowe, kiedy miał 11. Wtedy chciał iść z kolegami na kręgle. Zwykle dawałam mu kasę na takie wyjścia czy małe zakupy, ale wtedy stwierdził, że wolałby dostawać stałą kwotę co miesiąc i zarządzać tym sam. W porządku, pomyślałam, niech uczy się gospodarować pieniędzmi. Zaczęłam mu więc dawać 200 zł miesięcznie. Zwykle to mu wystarczało, choć na większe rzeczy i tak przychodził do mnie.
Stopniowe podwyżki kieszonkowego
Z biegiem czasu syn zaczął coraz częściej mówić o tym, że inflacja (tak, zna to słowo...) robi swoje i że te 200 zł to już nie jest to samo, co kiedyś. Naoglądało się dziecko telewizji i powtarza, choć nie wiem, czy do końca rozumie ten ekonomiczny slang. Tak czy siak wyszło na to, że co roku podnosiłam mu kieszonkowe o 50 zł. Aktualnie dostaje 350 zł miesięcznie, ale ostatnio stwierdził, że to już mu nie wystarcza.
Syn wpadł na pomysł, że skoro dostajemy 800+, to właśnie on powinien dostawać całą tę kwotę na swoje potrzeby. Ja sobie myślę – no, bez przesady. Przecież kupuję mu wszystkie ubrania, buty, gadżety do szkoły. Wszystko, co mu potrzebne, ma od nas, a te pieniądze miały być na jego drobne wydatki, nie na wszystko, co sobie wymyśli.
Coraz większe wymagania
Przypominam sobie, jak byłam na studiach i miałam do dyspozycji 500 zł miesięcznie na wszystko – jedzenie, ubrania, rozrywki. A mój syn chce 800 zł tylko na swoje przyjemności, bo przecież na wszystkie jego potrzeby dajemy mu kasę z budżetu domowego.
Co gorsza, na lekcji wychowawczej dowiedział się, że teraz rodzicom jest "łatwiej", bo kiedyś nie było żadnych dodatków socjalnych. Oczywiście, nauczycielka zapomniała wspomnieć, że wszystko jest dużo droższe przez tę inflację właśnie. Ale co ona może wiedzieć – nie ma dzieci, to i nie wie, ile kosztuje ich utrzymanie.
Tak szczerze, to uważam, że 350 zł miesięcznie dla nastolatka, który nie musi martwić się o podstawowe rzeczy, to i tak dużo. Mam wrażenie, że mój syn trochę się zagubił w swoich oczekiwaniach i zapomina, że te pieniądze to raczej na drobne wydatki, a nie na wszystkie zachcianki. Boję się, że wychowuję w ten sposób jedynie pełnego oczekiwań egoistę.
Agata, mama