"Kilka dni temu minął dokładnie rok, od kiedy pracuję jako kasjerka w piekarni rzemieślniczej na jednym z warszawskich osiedli. Praca ciężka nie jest i nie jest też skomplikowana, ale mimo wszystko od jakiegoś czasu zaczęłam odczuwać zmęczenie tym zajęciem. Wszystko z powodu klientów, którzy odwiedzają ten lokal. Teraz widzę, że praca na kasie to nic przyjemnego – im większy rachunek, tym mniej dobrego wychowania".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Na początku bardzo lubiłam tę pracę
Nigdy nie planowałam wylądować na kasie, ale życie tak mi się potoczyło, że w pewnym momencie musiałam podjąć jakąkolwiek pracę, żeby mieć, za co zapłacić rachunki. Fakt faktem, to zajęcie miało być tylko zajęciem tymczasowym, ale tkwię w tym już ponad dwanaście miesięcy. W pewnym momencie ja naprawdę polubiłam tę pracę.
Powodów jest kilka, a najważniejszym są oczywiście finanse. Jak na ekspedientkę, to zarabiam całkiem przyjemne pieniądze, o których moje koleżanki po fachu ze znanych sklepów spożywczych mogą tylko pomarzyć. Po drugie do pracy mam dosłownie siedem minut spacerkiem, co w tym momencie jest dla mnie bardzo ważne. Szefowie też są w porządku i choć to młodzi i niedoświadczeni w biznesie ludzie, to ich podejście do pracowników zasługuje na ogromną pochwałę.
Niestety po tak długim czasie zaczęłam zauważać, że największym minusem mojej pracy są klienci, którzy odwiedzają piekarnię, a konkretnie ich stosunek do mojej osoby. Jak już wspomniałam, jest to piekarnia rzemieślnicza, a co za tym idzie, pieczywo nie należy do najtańszych. Na takie zakupy mogą sobie pozwolić zazwyczaj tylko zamożni ludzie, ale grubość portfela w żaden sposób nie odzwierciedla tego, ile mają klasy i dobrego wychowania.
Czują się lepsi, bo mają pieniądze
Po tylu miesiącach zauważyłam, że ci najbogatsi, którzy płacą rachunki w okolicach stu złotych i więcej, nie są w stanie odpowiedzieć nawet "dzień dobry" czy "do widzenia". Nie wspomnę już o takich zwrotach, jak "proszę" czy "dziękuję". Wiem, że to może wydawać się dziwne, ale kiedy słyszę z ust klienta "chciałbym ten i ten chlebek oraz 10 bułek", to wiem, że to jeszcze nie koniec zamówienia, a rachunek będzie opiewał na wspomniane już 100 złotych i więcej.
Raz miałam taką sytuację, że klientce zerwała się papierowa torba, w którą zapakowałam jej wszystkie (dość duże) zakupy i nie miałabym z tym żadnego problemu, żeby jej tę torbę wymienić, ale zanim to zaproponowała, to musiałam wysłuchać wiązanki wielu nieprzyjemnych słów. Nie pamiętam już dokładnie, co ona tam wygadywała, ale nie miało to nic dobrego z, chociaż odrobiną szacunku do drugiego człowieka.
Nie twierdzę, że wszędzie tak jest, ale akurat w mojej pracy doświadczam tego, że posiadanie większej ilości pieniędzy daje tym ludziom poczucie wyższości oraz przekraczania granic, których jako normalnie żyjący ludzie, nigdy by nie naruszyli.
E.