"Oba miejsca miały dwuczłonowe nazwy, z czego ta druga była identyczna, a pierwsza różniła się słowami mała i wielka. Niestety, są dość blisko siebie zlokalizowane, a ja nigdy wcześniej nie byłam w tym rejonie. Problemy z łącznością i moje odgórne już spóźnienie zrobiło swoje. W konsekwencji trafiłam bardzo opóźniona na wesele. Dopiero po dwóch godzinach zabawy, gdy wrócili nowożeńcy z sesji ślubnej, zorientowałam się, że trafiłam nie na to wesele, co trzeba".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Miejscowości były bardzo podobne do siebie
Cześć, mam na imię Agnieszka i chce Was przestrzec przed moim błędem. Jeśli jedziecie na wesele, w rejony, których nie znacie, proszę, zadbajcie o to, aby wiedzieć, jak dojechać i weźcie zapas czasowy. Ja niestety tego nie zrobiłam i miałam z tego ogromne kłopoty, ale po kolei.
Kilka tygodni temu ślub brała moja bliska koleżanka ze studiów. Przyjęcie było zaplanowane w rodzinnej miejscowości chłopaka, której nie znam i nigdy wcześniej nie byłam. Dostałam na zaproszeniu nazwę lokalu i miejscowości, ale niestety nie zadbałam o to, by dokładnie wszystko sprawdzić i zaplanować podróż.
Nocleg miałam tylko w nocy z soboty na niedzielę, więc na ślub musiałam dotrzeć z domu. Tak też zrobiłam, ale niestety GPS źle mnie prowadził, ja wyjechałam już i tak spóźniona, bo źle wyliczyłam czas i w konsekwencji nie zdążyłam na początek wesela. Do urzędu nawet nie planowałam pójść, tylko na samą zabawę, więc tego mi nie żal.
Zorientowałam się, co się dzieje dopiero po dwóch godzinach
Przyjechałam do domu weselnego, który podobnie brzmiał, jak zapamiętałam z zaproszenia. Papeterii też nie zabrałam ze sobą niestety, więc nie miałam pewności, że to odpowiedni budynek, ale wyglądał jak weselny, a wokół było mnóstwo ludzi elegancko ubranych. Z racji, że znałam tylko nowożeńców, nie zdziwiło mnie, że moje wolne miejsce jest tylko kolejnych obok obcych mi ludzi.
Od mojego sąsiada ze stołu dowiedziałam się, że państwo młodzi tyle, co pojechali na sesję zdjęciową. Tak więc w tym czasie beztrosko jadłam, piłam i bawiłam się za zdrowie mojej koleżanki i jej męża. Dopiero powrót samych zainteresowanych pozwolił mi zorientować się, co tak naprawdę się stało.
Na salę weszli inni państwo młodzi. Zaczęłam dopytywać kelnerkę o miejscowość, w jakiej się znajdujemy i nazwiska państwa młodych. Wolałam nie pytać gości, aby się nie kompromitować. Gdy załapałam, co zrobiłam, wyszłam ukradkiem z tego wesela, aby nikt nie widział.
Przez to przyjechałam na odpowiednie przyjęcie dopiero w połowie wesela mojej koleżanki. Było mi wstyd do niej podejść, więc kopertę wręczyłam świadkowej, robiąc małe zamieszanie, aby nie dopytywała o szczegóły.
Nigdy więcej takich wpadek.
Agnieszka