"Karol jest przewrażliwiony na punkcie różnych drobnych hałasów. Po części go rozumiem, bo też nie lubię, kiedy wokół jest za głośno. Tyle że mieszkamy w mieście i nawet jeśli mamy zamknięte okna, do domu przedostają się dźwięki z zewnątrz. Nie ma innego rozwiązania niż przyzwyczaić się do tego. Z odgłosami wielkiego miasta nie wygra. Nieświadomie przerzucił więc punkt uwagi na mnie - tak to sobie tłumaczę. Odkąd jesteśmy narzeczeństwem, potrafi wziąć pod lupę każdą najmniejszą czynność. Żeby wszystko było tak, jak on sobie ustali. Na przykład jedzenie chipsów".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Mój narzeczony zwraca mi uwagę, że za głośno jem chipsy
Gdy mieszkałam sama w swoim mieszkaniu, lubiłam wieczorami włączyć ciekawy film, zaparzyć sobie herbatę i z kubkiem oraz torebką chipsów zaszyć się pod kocem. Zwłaszcza jesienią, kiedy dni są coraz krótsze. Jednak od 2 lat, czyli odkąd Karol się do mnie wprowadził, ta wieczorna rozrywka straciła smak.
Tylko otworzę paczkę, a ten już ma obiekcje, że nie słyszy filmu. Staram się więc otwierać te nieszczęsne chipsy w kuchni, a do salonu przynieść już przesypane do miski. Dla mnie to nie problem pójść na takie ustępstwo. Zresztą, sama nie przepadam za tym, jak w kinie ludzie szeleszczą opakowaniami albo wcinają popcorn do ostatniej minuty seansu. Od takich przekąsek są domowe pielesze.
Jednak dla Karola to za mało. Nie mogę sobie spokojnie pooglądać z tymi chipsami, bo jak tylko zacznę, narzeczony zaraz wtrąca swoje trzy grosze. Żeby nie było, jem z zamkniętą buzią, sam mnie tak wyszkolił, żeby najpierw kęs nabrał wilgoci, to zmięknie i nie będzie tak chrupać. Ale przecież i tak zawsze coś słychać. Nie da się tego całkiem wyeliminować. Poza tym, co to za przyjemność, jeść rozmemłane ziemniaki.
Kiedy on bierze chipsa, je normalnie, a ja się nie czepiam. Ale w drugą stronę to nie działa.
Canva
Nic nie pomaga
Najgorzej jest, kiedy czasem się zapomnę, żeby jeść po cichu. Mój narzeczony potrafi stroić fochy o każde chrupnięcie. Zaraz mi wypomina, że nie może w spokoju obejrzeć filmu, bo nic nie słyszy. Ostatnio zripostowałam, że może powinien w takim razie zapisać się do laryngologa, skoro ma problem ze zbyt głośnymi chipsami.
Już nawet siadam po drugiej stronie salonu. Jestem zdumiona, że tak prozaiczna i błaha sprawa jak jakieś nieszczęsne chipsy urosła u nas do rangi problemu, i to za sprawą Karola. Bo to on zawsze wywołuje temat.
Skutek jest taki, że od paru miesięcy mam dość i po prostu unikam kina domowego w towarzystwie narzeczonego, żeby nie generować spięć. Nie wiem, co będzie dalej. Tęsknię do czasów, kiedy mogłam sobie raz w tygodniu spokojnie obejrzeć komedię, nie słuchając żadnych dziwnych uwag. Za rok, jak już będziemy po ślubie, będę sobie mogła tylko pomarzyć.
Dorota