"Tydzień temu było moje wesele i do tej pory nie mogę dojść do siebie. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik, tak żeby goście i moja wymagająca rodzina czuli się zaopiekowani, a tymczasem wyszła bryndza".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
W dzień wesela narzeczony musiał czekać przed salą, bo obsługa zawiodła
Tydzień temu było moje wesele i do tej pory nie mogę dojść do siebie. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik, tak żeby goście i moja wymagająca rodzina czuli się zaopiekowani, a tymczasem wyszła bryndza. Boję się pytać o opinię, bo jeszcze się okaże, że nikt z gości nie wyszedł zadowolony.
Preludium nastąpiło jeszcze przed wejściem na salę. Sama sala weselna nie była może wymarzonym miejscem na taką imprezę, ale miała dobre rekomendacje. Moi znajomi polecali, chwalili jedzenie i obsługę, więc razem z narzeczonym zdecydowaliśmy się zrobić to wesele właśnie tam. Zwłaszcza że właścicielka zrobiła na nas dobre wrażenie i zapewniała, że z nimi się świetnie współpracuje i w każdej kwestii są otwarci.
Dzień wesela mocno to zweryfikował. Już z samego rana Karol dzwonił do mnie zdezorientowany, bo przyjechał pod salę i okazało się, że brama wjazdowa jest zamknięta. A on chciał wyładować kartony z napojami i porozkładać winietki na stołach. Dzień wcześniej nie mógł, bo sala była zajęta, w ostatniej chwili wpadła im jakaś impreza firmowa.
Właścicielka zapewniała jednak, że wszystko będzie otwarte od 6:00 rano, a tymczasem o 7:00 nie było tam widać jeszcze żywego ducha. Taksówkarz zostawił mojego narzeczonego z tym wszystkim i pojechał, a Karol spędził dwie godziny na trawniku przed bramą, zanim ktokolwiek z obsługi się zjawił.
Właścicielka sali znała scenariusz wesela. Ale jeden błąd i wszystko się posypało
Karol zostawił na sali także planszę ze scenariuszem wesela - mieliśmy tam wydrukowane godziny posiłków, menu weselne i rozkład przerw na oczepiny i inne elementy wieczoru. Wszystko było dwa miesiące wcześniej skonsultowane z właścicielką i z kuchnią, znali dokładnie ten plan i mieli to u siebie od dawna.
Cóż, nad tą poranną wpadką nie mieliśmy nawet czasu się zastanowić, bo mieliśmy napięty grafik przed ślubem. Musieliśmy zdążyć z przygotowaniami, odbiorem rodziców z lotniska, fryzjerem, kosmetyczką, sesją foto i tym podobnymi sprawami, których przed ślubem zbiera się znacznie więcej, niż się spodziewałam. Nie było czasu dopytywać kuchni, czy wszystko OK.
Ślub był bajkowy, a po wszystkim pojechaliśmy na salę weselną. Przywitanie, pierwszy toast i zasiedliśmy za stołami, czekając na obiad. Czekając i czekając, bo kuchnia się nie wyrobiła i zamiast o 17, zaczęła zbierać zamówienia na zupę dopiero pół godziny później, gdy goście zjedli już wszystkie przystawki.
Na drugie danie niektórzy też musieli czekać dłużej, aż reszta już zjadła. Kelnerki dały dania dziecięce dorosłym, a dzieci nie mogły usiedzieć przy pustych talerzach, bo ich frytki z nuggetsami zjadł ktoś inny. A im przypadły flaczki i schab w żurawinowym sosie. Ogólnie kosmiczne zamieszanie. Chciałam się zapaść pod ziemię.
Im było później, tym gorzej
Potem było już tylko gorzej. Przez cały wieczór aż do 4 rano wszystkie pory posiłków pomieszali, kolejność również - goście tylko podchodzili i wypytywali, co kiedy będzie. Z tortem wjechali o 2 godziny za wcześnie, po czym się zorientowali w gafie i wyjechali z powrotem. Didżej zdezorientowany nie wiedział, jakie długie kawałki planować, i kiedy zapowiadać przerwy. Bo on się trzymał rozkładu, który dostał.
Jedne błąd na początku i wszystko się posypało. Miało być wszystko jasno i klarownie, a wyszło fatalnie, i to z winy kuchni i właścicielki, która najwyraźniej zlekceważyła plan. Jeszcze prosto w twarz nam powiedziała, że oni pracują swoim tempem i tort zawsze dają po obiedzie. Na pytanie o scenariusz, tylko wzruszyła ramionami, mówiąc, że coś tam widziała, ale nie zwróciła uwagi.
Teraz już musztarda po obiedzie, ale musiałam się wygadać, bo ta sprawa nadal wzbudza we mnie mnóstwo emocji. Każdy moment miał swoją godzinę, a oni tego nie uszanowali. Mama mówi, że lepiej było dać sobie spokój ze scenariuszami. Kiedyś tego nie było i "ludzie żyjo". Ale to nie w moim stylu. Chciałam dobrze, a wyszło odwrotnie.
Urszula