"Moja żona zbyt mocno uwielbia święta Bożego Narodzenia. Może to brzmi śmiesznie, ale to, co dzieje się w naszym domu, zaczyna przypominać sceny z filmów, gdzie Boże Narodzenie zaczyna się we wrześniu. Już kupiła nowe ozdoby i kompletuje prezenty. Ostatnio widziałem, jak rozrysowywała plan przystrojenia całego domu i ogrodu."
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Prześlij swoją historię na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Moja żona już szykuje święta Bożego Narodzenia
Tak, dobrze przeczytaliście. Moja żona już we wrześniu zaczyna kompletować prezenty, kupować ozdoby na choinkę i rozmyślać nad tym, jak w tym roku ozdobimy dom. Co roku kupuje nowe dekoracje i co roku robi to coraz wcześniej, jakby chciała wyprzedzić samą siebie z poprzednich lat. Ostatnio przyłapałem ją na tym, jak siedziała przy stole, rozrysowując dokładny plan ozdobienia całego domu oraz naszego podwórka.
Przyznam szczerze, że na początku naszych wspólnych lat ten entuzjazm świąteczny wydawał mi się uroczy. Kiedy pierwszy raz spędzaliśmy święta razem, podobało mi się, że tak bardzo angażowała się w przygotowania. Kupiła kilka nowych ozdób, upiekła ciasteczka, a choinka lśniła jak z katalogu. To było miłe, nawet trochę ekscytujące. Ale teraz, po wielu latach, mam wrażenie, że ten świąteczny rytuał wymknął się spod kontroli. Nasz dom wygląda jak magazyn świątecznych dekoracji, a ja już od połowy września czuję, że święta to raczej obowiązek niż przyjemność.
Żona straciła umiar
Nie mam nic przeciwko świętom ani dekoracjom. Ale mam wrażenie, że moja żona kompletnie straciła umiar. Co roku wydajemy coraz więcej pieniędzy na nowe bombki, girlandy, światełka i figurki reniferów. Mimo że mamy już pełne pudła ozdób z poprzednich lat, ona ciągle znajduje powody, by kupować więcej. W tym roku widziałem, jak zamawiała gigantyczne, świecące sanie do postawienia na podwórku. Kiedy zapytałem, po co nam takie coś, odpowiedziała:
Nasze dekoracje z zeszłego roku już mi się znudziły, trzeba coś nowego.
A przecież rok temu kupiliśmy cały zestaw światełek, które miały nam wystarczyć na lata.
Canva
Ostatnio, gdy przyszedłem z pracy, zobaczyłem ją nad planem ozdobienia naszego domu. Serio, miała rozrysowany szczegółowy schemat, gdzie powiesić światełka, gdzie ustawić renifery, a nawet jak ozdobić wejście do domu tak, by sąsiedzi mogli je podziwiać. To był moment, w którym zdałem sobie sprawę, że ta świąteczna gorączka w naszej rodzinie zaczęła wykraczać poza zdrowe ramy. Zamiast skupić się na atmosferze świąt i spędzaniu czasu z bliskimi, święta zaczynają być dla niej wyłącznie okazją do rywalizacji o to, kto ma ładniejsze ozdoby. Nawet sąsiadów zaczyna traktować jak konkurencję, twierdząc, że w tym roku nasze dekoracje też muszą przyciągnąć więcej uwagi niż ich.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to, co miało być radosnym czasem, stało się źródłem stresu. Nasze domowe rozmowy coraz częściej krążą wokół tego, co jeszcze trzeba kupić, jak ozdobić dom i kiedy zacząć przygotowania. A przecież do świąt zostało jeszcze kilka miesięcy. W zeszłym roku, kiedy święta wreszcie nadeszły, byłem już tak zmęczony tym ciągłym planowaniem i zakupami, że straciłem radość z samego świętowania. Zamiast cieszyć się chwilą, miałem wrażenie, że jestem częścią jakiegoś wielkiego, skomplikowanego przedsięwzięcia, które miało na celu zrobienie wrażenia na wszystkich dookoła.
Wiem, że moja żona ma dobre intencje i chce, aby nasze święta były wyjątkowe, ale czuję, że wpadła w pułapkę konsumpcjonizmu i perfekcjonizmu. Nie potrzebujemy nowych ozdób każdego roku ani perfekcyjnie udekorowanego domu. Chciałbym, żeby święta były czasem spokoju i radości, a nie kolejnym wyścigiem o najładniejsze dekoracje.
Marek