"Kolejny rok szkolny przed nami, co oznacza koniec laby nie tylko dla dzieciaków, ale i również dla rodziców, którzy muszą poświecić pociechom dużo więcej czasu, niż w okresie wakacji. Tyle dobrego, że te prace domowe nie są obowiązkowe, przez co dzieci mają na głowie mniej stresu, lecz uczyć się trzeba. W tym wszystkim musi być też czas na odpoczynek, ale nie u nas w domu, bo mój mąż chce zrobić z naszego syna drugiego Lewandowskiego. Ja wolałabym, żeby się uczył i został kimś mądrym i poważnym".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Moi rodzice też mieli plan na moją przyszłość
Każdy rodzic ma jakieś tam swoje ambicje, co do tego, kim jego dziecko powinno zostać w przyszłości. Ja sama miałam być lekarzem, bo wychowałam się na wsi, gdzie był tak zwany ośrodek zdrowia, ale lekarz internista przyjmował tam tylko dwa razy w tygodniu. Moi rodzice ubzdurali sobie, że ja skończę medycynę i zostanę tym lekarzem, który będzie przesiadywał w tym ośrodku każdego dnia. W pewnym momencie sama w to uwierzyłam, ale nic z tego nie wyszło, bo wybrałam inny pomysł na swoje życie.
Mój mąż też musiał się podporządkowywać ambicjom swoich rodziców i niejednokrotnie wspominał, że sam własnych dzieci nigdy w ten sposób nie będzie traktował. Dziś rzeczywistość jest trochę inna, bo jako fanatyk piłki nożnej i Roberta Lewandowskiego robi wszystko, żeby nasz Gabryś kopał tę piłkę i odniósł taki sam sukces, jak kapitan naszej reprezentacji w piłkę nożną.
Mąż za wszelką cenę chce zrobić z syna piłkarza
Ja nie miałabym nic przeciwko, gdyby nie to, że treningi mocno kolidują z planem lekcji młodego, a on też potrzebuje sobie odpocząć i tak zwyczajnie nic nie robić. Jako dziecko ma dużo energii, ale w pewnym momencie się przemęczy i to bardzo źle wpłynie na jego koncentrację w szkole, która z mojej perspektywy jest dla dziecka najważniejsza.
On jest w takim wieku, że ta piłka daje mu więcej frajdy, niż szkoła, a mąż to skutecznie wykorzystuje. Pytanie tylko, co zrobi, jeśli nie będzie z tego żadnej wielkiej kariery, a Gabryś, będąc już prawie dorosłym nastolatkiem, nie będzie umieć się sensownie wypowiedzieć na żaden temat – tego boję się najbardziej.
Mąż całkowicie na tym punkcie oszalał i jest przekonany, że nasz syn ma do piłki talent, bo tak powiedział trener ze szkółki piłkarskiej, do której zapisał Gabrysia. Ja sobie tak myślę, co miał mu innego powiedzieć, jeśli miesięczna opłata za możliwość trenowania to 450 złotych, a do tego trzeba jeszcze kupić buty, strój i wozić dziecko na mecze w każdą sobotę.
Na fali popularności piłki nożnej zarabiają wszyscy, bo rodzice chcą robić ze swoich dzieci piłkarzy milionerów, ale prawda jest taka, że uda się tylko jednemu na 100. Wierzę w naszego syna najbardziej na świecie, ale wolałabym, żeby został lekarzem albo prawnikiem.