"Pani Grażynka chciała mieć taki sam udział w wychowaniu Bartusia, jak ja. Przekraczała granice przypisane babci. Wszystko musiała ocenić po swojemu i poprawić po mnie. Jak Bartuś nie dojadł butelki do końca, to teściowa wkraczała do akcji i próbowała uskutecznić, aż zje resztę. Ubierałam Bartusia nie tak, usypiałam nie tak, nawet wózek nie taki wybraliśmy".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Zamieszkałam z teściową. Początkowo było dobrze, choć miała wiecznie uwagi
Z panią Grażyną miałam dobre relacje, ale do czasu. Od początku mojej ciąży mieszkaliśmy razem z teściami, bo mój Marcin był zajęty budową naszego domu. Obie strony były świadome, że ta sytuacja ze wspólnym mieszkaniem potrwa tylko przez jakiś czas. Dwa, może trzy lata. Góra cztery - tak przewidujemy zakończenie budowy.
Mieliśmy do dyspozycji dwa pokoje na piętrze i łazienkę. Kuchnia była wspólna na dole. Początkowo wszystko grało, gdy ja chodziłam do pracy, jadłam zazwyczaj poza domem, a Bartuś dopiero rósł. Teściowa była nawet troskliwa, dopytywała, jak się czuję, czy nie jestem zmęczona. Dziwiła się, że tak wcześnie kompletowałam wyprawkę. Za jej czasów wszystkie rzeczy dla maluszka załatwiało się na ostatnią chwilę, żeby nie zapeszyć.
Cóż, teraz są nasze czasy. W 7. miesiącu poszłam już na zwolnienie. Sporo odpoczywałam. Pani Grażynka oczywiście, musiała sobie to ułożyć w głowie i sklasyfikować. Miała swoje uwagi na każdy temat. Uznała, że jako współczesna matka mam za dobrze. Kiedyś to się nie szło na zwolnienie, bo odliczali od macierzyńskiego. Teraz jest eldorado, można rok siedzieć z dzieckiem, a babcie mają mniej roboty. Już te jej mądrości były dla mnie jak pomarańczowa lampka.
Teściowa zaczęła się nadmiernie wtrącać. Musiałam wyznaczyć granice
To była, jak się okazało, przygrywka. Między mną a teściową zaczęło się bardziej psuć, gdy na świecie pojawił się nasz synek. Bartuś od razu stał się oczkiem w głowie teściowej. Miałam wrażenie, że kobieta przesadza, traktowała go jak własne dziecko, a mi wręcz odbierała decyzyjność, podważając każdy mój krok.
Pani Grażynka chciała mieć taki sam udział w wychowaniu Bartusia, jak ja. Przekraczała granice przypisane babci. Wszystko musiała ocenić po swojemu i poprawić po mnie. Jak Bartuś nie dojadł butelki do końca, to teściowa wkraczała do akcji i próbowała uskutecznić, aż zje resztę. Ubierałam Bartusia nie tak, usypiałam nie tak, nawet wózek nie taki wybraliśmy.
Jej zdaniem Bartuś za dużo spał, a ja celowo pilnowałam drzemek, żeby mniej czasu spędzał z babcią. Mało tego — zrobiliśmy chrzciny, babcia z dziadkiem dołożyli na wózek, ale potem koniecznie chcieli, żebym kupiła jakąś rachityczną kolubrynę z komisu, zamiast wygodnej gondoli.
Dla maluszka była troskliwa i opiekuńcza, delikatna. Ale zdecydowanie przesadzała ze wtrącaniem się w wychowanie. Musiałam postawić granice i zrobiłam to szybko, po dwóch miesiącach, gdy rozmowy i prośby nie działały. Po prostu ograniczyłam jej kontakt z wnukiem na tyle, by przestała przejmować moją rolę i decydować za mnie. Jasno postawiłam sprawę, że takie obowiązki, jak karmienie, ubieranie, decydowanie o planie dnia, są po mojej stronie. Czułam się, jakbym oznaczała swoje terytorium, ale po tym odetchnęłam z ulgą.
Teraz jest po prostu babcią i w babciowaniu spełnia się bardzo dobrze. Jeszcze dwa - trzy lata pod jednym dachem przed nami i mam nadzieję, że upłyną pod znakiem porozumienia.
Emilia