"Tak się starałam, narobiłam trzy półki ogóreczków kiszonych, półkę dżemów, kompoty z truskawek, sok z malin, cukinię w słoiczkach, fasolkę w zalewie i inne pyszności. Dla siebie bym tyle nie robiła, ale przecież mam dorosłe dzieci, a one są wiecznie zapracowane i nie mają czasu stać w kuchni i pitrasić. Myślałam, że zapakuję im kilka kartonów na wynos, a oni nie chcą. Jeszcze zatęsknią".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
W tym roku zrobiłam całą szafę przetworów
W tym roku się napracowałam. Już pod koniec maja gotowałam pierwszy w tym roku dżem z truskawek. Pysznych, z własnej uprawy, niepryskanych — takich przetworów nie dostaną w żadnym sklepie. Dżem był pierwszy, a potem to już poszło po kolei. W ogrodzie i w tunelu miałam urodzaj, aż nie nadążałam tego przetwarzać.
Narobiłam trzy półki ogóreczków kiszonych, półkę dżemów, kompoty z truskawek, sok z malin, cukinię w słoiczkach, fasolkę w zalewie i inne pyszności. Z wiśni wyszedł też rarytas na wieczór. Od tygodnia siedzę jeszcze w pomidorach i przerabiam je na ketchup i przecier.
Nie liczyłam, ile dokładnie tego wyszło, ale obstawiam, że ponad 300 słoików. Ziarnko do ziarnka, i zbierze się miarka. Szafa na przetwory po sezonie jest pełniutka. Syn i córka będą mieli z czego wybierać, a zapasów na zimę wystarczy na nasze trzy rodziny.
Czekałam tylko, aż któreś z dzieci przyjedzie i będą mogli zabrać trochę słoików ze sobą, bo w kolejce czeka jeszcze dynia i aronia. A potem zacznie się sezon na grzyby.
Canva
Syn i córka nie chcą moich przetworów
Dopiero co był u mnie syn z synową i z wnusiem. Przyjechali na krótko, tylko na weekend, więc auto mieli prawie puste. Mieli ze sobą tylko dwie niewielkie walizki, które zajmowały mniej niż połowę bagażnika. Od razu to zauważyłam i pomyślałam, że to świetnie, bo będą mieli sporo miejsca, żeby zabrać ze sobą do domu moje przetwory.
Tak się cieszyłam na ich wizytę, a teraz po ich wyjeździe jeszcze bardziej się zdenerwowałam. Poszło o słoiki. Jak zwykle ten sam temat przy wyjeździe.
Nie rozumiem zachowaniach tych młodych. Zbyszek i Marylka, jak są u mnie, to pałaszują na obiad wszystko, co podam. I zawsze chwalą, że smaczne i zdrowe, zwłaszcza ogóreczki i kompocik. Ale kiedy przychodzi co do czego i te same rzeczy chcę im zapakować w karton, żeby sobie zabrali do domu i mieli na dłużej, oni nie chcą.
Synowa mówi, że wszystko jest w sklepie, a oni nie mają gdzie tego chować. Tyle że nigdzie takich domowych przetworów nie znajdą. Trudno, żeby dżem albo sok z marketu równał się z tym swojskim.
Byłam rozczarowana, ale zadzwoniłam jeszcze do starszej córki, bo może chociaż dla niej by wzięli i zawieźli pod dom. Syn i córka mieszkają blisko siebie, parę kilometrów. Ale ona też podziękowała i stwierdziła, że nie chce, bo to nie schodzi.
Obcy ludzie docenili moją pracę
Wyszło, że narobiłam całą szafę przetworów na próżno. Dla siebie bym tyle nie robiła, ale przecież mam dzieci, a one nie mają czasu stać w kuchni i pitrasić. Jednak dzieci nie potrafią tego docenić. Skoro tak, to nie będę się narzucać.
Z pomocą córki sąsiadki wyceniłam, zilustrowałam i wystawiłam cały nadmiar na portalu ogłoszeniowym. Poszło w dwa dni, z pocałowaniem rączki. Już mam zamówienia na przyszły rok.
Miło, że chociaż obcy ludzie docenili moją pracę. A dzieci jeszcze zatęsknią.
Tereska