"Żeby jakoś pogodzić pracę z opieką nad naszymi wspólnymi dziećmi, spakowałam walizki, wsadziłam Anię i Marcela do auta i na dwa tygodnie wyjechaliśmy do domu na wsi. Zawsze babcia i dziadek chwilę pomogą. Myślałam, że mąż będzie za nami tęsknić, a on poczuł się jak w kawalerskich czasach".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Zorganizowanie opieki nad dziećmi jak zwykle spadło na mnie
Wakacje to ciężki czas dla rodzica. W pracy nikomu nie dadzą dwóch miesięcy urlopu, a dzieci się same sobą nie zajmą. Szczególnie te małe, jak nasz Marcel i Ania. Oboje chodzą do przedszkola, starszy Marcel skończył zerówkę. Nie stać nas było na zorganizowanie im kolonii ani półkolonii na 8 tygodni, a kwestia zorganizowania dzieciom czasu spadła głównie na mnie.
Bez sensu, bo przecież dzieci są nasze wspólne, a nie tylko moje. Ale mąż ma je pod opieką właściwie tylko przez tydzień albo dwa, a o resztę musiałam zadbać ja. Stanęłam na głowie, żeby wszystko pospinać i pogodzić. Miejsca, terminy, obowiązki.
Mąż był jak zawsze zbyt zapracowany i za dużo miał rzeczy na swojej głowie (w sensie pracy, spania i oglądania meczów w telewizji), żeby się zainteresować dyżurami wakacyjnymi w przedszkolu albo tym, co nasz syn i córka będą robić przez cały lipiec i sierpień, skoro ja dzień w dzień pracuję. Na romantyczną kolację ze mną też zwykle nie ma szans.
Przełknęłam. Udało mi się umieścić nasze przedszkolaki na trzy tygodnie na dyżurze. Potem urlop, tydzień u teściowej. Nastała druga połowa sierpnia i zostały nam ostatnie dwa tygodnie do ogarnięcia. Limit wolnych dni na ten rok wykorzystany na maksa.
Gdy wyjechałam na wieś z dziećmi, mężowi przypomniały się kawalerskie czasy
Żeby jakoś pogodzić pracę z opieką nad naszymi wspólnymi dziećmi, spakowałam walizki, wsadziłam Anię i Marcela do auta i na dwa tygodnie wyjechaliśmy do domu na wsi. Zawsze babcia i dziadek chwilę pomogą, gdy ja siedzę w tabelkach z pracy. Myślałam, że mąż będzie za nami tęsknić, a tu nic z tych rzeczy.
Poczuł się jak w kawalerskich czasach. Mój lew salonowy porzucił pilot od telewizora. Skumał się z kolegami z czasów studenckich i zamiast w domu siedzieć, to oni poszli sobie na miasto, a wieczór skończyli w klubie przy głośnej muzyce. Nazajutrz powtórzyli wyczyn.
Mało tego, zamiast się wcześniej przyznać, jakie ma plany, on ani słowem się nie zająknął. A dwie godziny później nie oddzwonił, bo już wywijał na parkiecie w klubie. Nazajutrz odsypiał przez pół dnia, a ja się litowałam, że pewnie w niedzielę spędza przedpołudnie w biurze z jakimiś wymagającymi klientami, bo telefonu nie odbiera.
Do tego, że łaził po klubach, przyznał się dwa dni później. Ja jestem cierpliwa i wspaniałomyślna, ale to mnie wyprowadziło z równowagi. Niby dorosły człowiek, a zachowuje się jak niedorosły. Nie wiem, czemu nic nie powiedział, przecież wystarczyło sms-a wysłać i po sprawie. Zameldować, gdzie jest.
To ja się tu staram pogodzić wszystko, przejęłam opiekę nad dziećmi, a ten baluje i jeszcze nic nie powie. Popisuje się na parkiecie Bóg wie z kim, podczas gdy ja jestem pewna, że dawno już chrapie w naszej sypialni. Przykre. Jeśli chciał stracić moje zaufanie, to świetnie mu się udało.
Dorota